W Dali spędziliśmy trzy dni i był to pobyt bardzo udany. Złożyło się na to wiele czynników.

Po pierwsze, zatrzymaliśmy się w bardzo fajnym hostelu. Lokalizacja była znakomita, tuż naprzeciw bramy prowadzącej na stare miasto, obsługa mówiła po angielsku, a ponadto, serwowano przepyszne śniadania, głównie w zachodnim stylu, czyli z bekonem, chlebem, masłem itp.

W Chinach naprawdę nie jest łatwo trafić na takie miejsce. Hostele stają się tutaj coraz bardziej popularne i z angielskim też jest coraz lepiej, ale wciąż nie można mieć gwarancji, że trafi się akurat w takie miejsce. Równie dobrze można wylądować w czymś, co tylko udaje międzynarodowy hostel.

Po drugie, jedzenie w Dali jest znakomite, o czym przekonaliśmy się kilkukrotnie. Znaleźliśmy tam nawet nasze ulubione placki, wypiekane w okrągłych piecach, których nie jedliśmy od wyprowadzki z Hangzhou, czyli od dwóch i pół roku. To tylko kolejny dowód na to, jak różnorodne jest jedzenie w Chinach. Przysmak z jednego miasta, może być kompletnie niedostępny w innych miejscach.

Po trzecie, w Dali i okolicach, jest naprawdę sporo do zobaczenia i niektóre z tych miejsc, pozostaną w mojej pamięci na długo. Szczególnie jezioro Erhai, które jest naprawdę przepiękne.

Dali Old Town.

Gdy wjeżdżaliśmy do Dali, od razu zwróciłam uwagę na przepiękną architekturę. Szczerze mówiąc, myślałam że jesteśmy w zabytkowej części miasteczka, na długo zanim rzeczywiście się tam znaleźliśmy.

Okazuje się bowiem, że piękne domy o białych fasadach, pokrytych cudnymi malowidłami, to standardowy element tamtejszej zabudowy. Dosłownie wszystkie domy tak wyglądają, a co za tym idzie, nie trudno się zachwycić.

Old Town mieści się w obrębie murów i wiedzie do niego kilka bram. W środku znajdziemy stare (zapewne odrestaurowane) zabudowania, świątynie, pomniki, a także bardzo przyjemną, zacienioną alejkę.

Jest bardzo ładnie, ale jak już wspominałam, niewyobrażalnie tłoczno.

Ludzi jest tak dużo, że tworzą się korki, a o przyjemnym spacerze można zapomnieć, gdyż co chwilę szturchają albo wpadają na nas a to dzieci, a to dorośli. Nasz instynkt podpowiada, aby wymijać przeszkody i patrzeć gdzie się idzie, ale Chińczycy najwyraźniej takiego instynktu nie posiadają.

Dlatego my próbowaliśmy jakoś lawirować w tym tłumie, podczas gdy wszyscy inni, beztrosko szli sobie po kilka osób w rzędzie, nagle się zatrzymywali albo gwałtownie zmieniali kierunki. Oczywiście głośno krzycząc przy wszystkich tych czynnościach.

Dla nas nie było to przyjemne i dlatego nie spędzaliśmy w zabytkowej części zbyt wiele czasu, a gdy już tam byliśmy, to staraliśmy się znaleźć bardziej ustronne miejsca, gdzieś na uboczu.

Raz oddaliliśmy się tak bardzo, że trafiliśmy na uliczkę, gdzie urzędują zwykli mieszkańcy. Może nie było tam najpiękniej, ale za to bardzo autentycznie. Starsze kobiety przechadzały się w tradycyjnych strojach, inni sprzedawali warzywa wprost na ulicy, a jeszcze inni pracowali w swoich małych warsztatach. Nie mieliśmy czasu, żeby zabawić tam zbyt długo, ale wystarczyło, abyśmy poczuli się jak w innym świecie. Kilkaset metrów odległości, ale dwie różne rzeczywistości.

Co zobaczyć w Dali Old Town?

Antyczne miasteczka w Chinach zazwyczaj mają w swoich murach mnóstwo zabytków w postaci muzeów, świątyń i przeróżnych budynków, które kiedyś pełniły dane funkcje, np. banki, apteki, więzienia.

Zazwyczaj, aby zwiedzić tego typu miejsca, trzeba też kupić drogi bilet.

W Dali jest inaczej. Po pierwsze, miejsc do zwiedzania nie ma zbyt wiele, a po drugie, wstęp do nich jest zupełnie darmowy.

Jako że my byliśmy już w wielu antycznych miasteczkach w Chinach, a na zwiedzanie samego Dali mieliśmy zarezerwowane niewiele czasu i to głównie wieczorami, gdy wszystko było już zamknięte, to ostatecznie udało nam się zobaczyć tylko kilka z tych zabytków. O dziwo okazały się jednak bardzo ciekawe i zdecydowanie zasługują na to, aby o nich wspomnieć.

Du WenXiu Marshal Palace.

Du WenXiu Marshal Palace pełni obecnie funkcję muzeum z kilkoma ciekawymi wystawami.

Kiedyś była tu rezydencja Du WenXiu, postaci bardzo ważnej dla historii Dali i Yunnan’u. Stanął on na czele największego, najdłuższego i najbardziej znaczącego powstania farmerów przeciwko dynastii Qing w Yunnan’ie.

Teraz na terenie pałacu, można zobaczyć niemałą kolekcję stel, a także sporych rozmiarów zbiór figurek, wydobytych z okolicznych grobowców.

To te figurki szczególnie zwróciły naszą uwagę, gdyż zachowały się w znakomitej formie i wiążą się z nimi ciekawe historie.

Jak się dowiadujemy, figurki przedstawiające ludzi i zwierzęta, były powszechnie używane jako przedmioty pochówkowe w starożytnych Chinach. Zastąpiły zwyczaj chowania służby w grobach prominentnych osób.

Bardzo popularnym zwyczajem, było wkładanie do grobu również figurek przedstawiających znaki zodiaku, a razem z nimi, figurek żółwi.

Żółwie były uważane za symbol długowieczności, o czym wspominano w wielu antycznych zapisach.

Według taoizmu, istnieją cztery niebiańskie stworzenia: niebieski smok, biały tygrys, czerwony ptak i czarny żółw, które strzegą czterech kierunków: wschodu, południa, zachodu i północy. Wierzono, że czarny żółw jest kombinacją żółwia i węża. Jest nieśmiertelny i ochrania północ w krainie umarłych.

Wybór miejsca pochówku był silnie związany z zasadą fengshui. Idealne miejsce było otoczone przez wodę z jednej strony, a wzgórza z trzech pozostałych.

Fakt, że wkładano żółwie razem ze znakami zodiaku, mógł oznaczać, że zmarły odszedł w późnym wieku lub lokalizacja grobowca musiała mieć zagwarantowane dobre fengshui.

Muzeum znajduje się naprzeciwko pomnika przedstawiającego złotego żołnierza. Myślę, że naprawdę warto tam wstąpić.

Jade Chinese Cabbage.

Innym ciekawym miejscem w Dali jest pomnik kapusty.

Uwagę zwraca nie tylko to, że kapusta jest dość nietypowym obiektem pomnikowym, ale również fakt, że znajduje się w bardzo popularnym, centralnie usytuowanym miejscu, a sam pomnik jest naprawdę sporych rozmiarów, z nie jedną, a kilkoma główkami kapusty.

Czym warzywo zasłużyło sobie na takie wyróżnienie?

Otóż według legendy, Dali unosiło się kiedyś na bezkresnym morzu, a tuż pod nim znajdował się pałac mieszczący cudowną kapustę – Jade Chinese Cabbage.

Każdego, kto napił się rosy z warzywa, opuszczały wszelkie choroby, a zjedzenie kawałka warzywa, powodowało nieśmiertelność.

Kapusty strzegł Dragon King, a jako że warzywo rodziło tylko jeden listek na sto lat, to król traktował swój obowiązek bardzo poważnie. Do ochrony skarbu, wydelegował dziewięciu swoich synów, którzy strzegli go dzień i noc.

W tym czasie, w Dali mieszkał młodzieniec, razem ze swoją matką, która pewnego dnia ciężko zachorowała i straciła wzrok.

Chłopiec postanowił zakraść się do pałacu i ukraść kawałek kapusty, aby ją uzdrowić.

Niestety w trakcie swojej misji, został dostrzeżony, schwytany i zaprowadzony przed oblicze króla. Ten, zezłoszczony, skazał młodzieńca na ścięcie.

Zanim to jednak nastąpiło, chłopiec uklęknął przed królem i opowiedział mu o tym, jak jego schorowana matka czeka w domu na kapustę i o tym, jak ciężkie miała życie, wychowując go samotnie.

Król dotknięty historią, nie tylko obdarował chłopca kawałkiem kapusty, ale również butelką rosy zebranej z warzywa. Ten, po powrocie do domu, nakarmił matkę kapustą i przemył jej oczy rosą, a ona wyzdrowiała i odzyskała wzrok.

Następnie, chłopiec wrócił do króla z prośbą, aby ten udostępnił kapustę i w ten sposób uzdrowił innych inwalidów.

Król przystał na tę prośbę i zezwolił, aby rosa z warzywa, płynęła do studni – Red Dragon Well, z której ludzie mogli następnie czerpać wodę i leczyć swoje choroby.

Inne miejsca.

Oprócz tego, w Dali odwiedziliśmy świątynię konfucjańską – Dali Confucian Temple, która nie wyróżnia się jednak niczym szczególnym. Ot, kolejna świątynia, dopiero co odrestaurowana i oddana do użytku w 2016 roku.

Na inne obiekty nie starczyło nam czasu i szczerze mówiąc, również chęci. Woleliśmy się relaksować i odwiedzać miejsca mniej uczęszczane niż Old Town.

Nie ulega jednak wątpliwości, że Dali ma swój urok i jestem przekonana, że zrobiłoby na nas znacznie większe wrażenie, gdybyśmy wybrali się tam w zimie, gdy turystów przyjeżdża zapewne garstka.

Na pewno dużo przyjemniej przemierza się wtedy te wszystkie urokliwe uliczki, ozdobione pięknymi drzewami, kanałami i stawami pełnymi lotusów.

Chongsheng Temple & Three Pagoda Cultural Tourist Area.

Niedaleko Old Town, znajduje się kolejne miejsce, które warto odwiedzić, przyjeżdżając do Dali.

Mowa oczywiście o słynnych trzech pagodach.

Nie wiem jak było kiedyś, ale teraz wokół pagód rozrósł się ogromny kompleks, który bardziej przypomina maszynkę do robienia pieniędzy, niż miejsce kultu. Nie jest to bynajmniej nic nadzwyczajnego, tak dzieje się w całym kraju.

Mnie osobiście, miejsce to skojarzyło się z Lingshan Great Buddha, gdzie byliśmy ponad dwa lata temu.

W każdym razie, pagody są naprawdę imponujące i na mnie zrobiły wrażenie, w związku z czym, uważam, że warto tam wstąpić.

Główna pagoda – Qianxun, mierzy 69.13 metrów i ma aż szesnaście poziomów. Dwie pozostałe, ustawione po jej bokach i tworzące razem z nią trójkąt, są znacznie niższe. Mają zaledwie 10 poziomów i mierzą 42.19 metrów.

Moim zdaniem, te boczne pagody dość mocno odchylają się od pionu. Bardzo wyraźnie widać, że są przekrzywione.

Na terenie kompleksu znajduje się mnóstwo pawilonów. Te główne rozmieszczone są centralnie, w linii prostej, a po bokach stoją kolejne. Zwiedzania jest na cały dzień, ale jako że my odwiedziliśmy już niejedno takie miejsce, to postanowiliśmy odpuścić niektóre z budynków. Nie mieliśmy wystarczająco sił, aby odwiedzić je wszystkie, a poza tym, nie ma w nich nic, czego nie widzielibyśmy już wcześniej i to wielokrotnie.

Nie oznacza to jednak, że nie są ciekawe. Wiele figur wyróżnia się swoją formą, rozmiarem, czy też mimiką. W pomieszczeniu poświęconemu arhatom, odnaleźliśmy na przykład posągi o nienaturalnie długich nogach i rękach.

Warto też zwrócić uwagę na Nanzhao Jianji Bell, który jest największym dzwonem w prowincji Yunnan i czwartym największym w Chinach.

Erhai Lake.

Na wycieczkę nad jezioro mieliśmy zaledwie kilka godzin, czego bardzo żałuję.

Stało się tak dlatego, że nie wiązaliśmy z tym miejscem żadnych większych oczekiwań, a ono bardzo pozytywnie nas zaskoczyło.

Nie mieliśmy żadnego konkretnego planu, po prostu wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy nad jezioro. Nie wiem nawet jak nazywa się miejsce, do którego trafiliśmy i czy są inne, w które warto się udać.

W każdym razie, wysadzono nas przy bardzo tłocznej uliczce, zalanej przez turystów, co nie zwiastowało niczego dobrego.

Na końcu uliczki była brama, a za nią przystań, z której odpływały statki wycieczkowe.

My na rejs ochoty nie mieliśmy, więc skręciliśmy w polną ścieżkę i po chwili znaleźliśmy się nad brzegiem jeziora.

O dziwo, nie było tam żadnej infrastruktury i ludzie po prostu odpoczywali nad wodą, a inni sprzedawali przekąski i napoje (w tym również piwo).

Od razu nam się spodobało, zwłaszcza że jezioro prezentowało się absolutnie genialnie. Niebieska woda, zielona roślinność i błękitne niebo, lekko spowite białymi chmurkami, tworzyły krajobraz tak cudny, że trudno było oderwać wzrok.

Nie bez znaczenia był fakt, że wszystko było naturalne, dzikie, bez interwencji człowieka, czyli bez żadnych tarasów, platform i punktów widokowych. Jedynie wąska, wydeptana ścieżka.

Trochę dalej zaczynały się zabudowania, w które postanowiliśmy wejść, w celu odnalezienia sklepu. Następnie zaopatrzyliśmy się w piwo i przekąski i ruszyliśmy dalej.

Szybko okazało się, że brak infrastruktury też ma swoje wady, gdyż ścieżka nam się skończyła i aby dalej eksplorować brzeg jeziora, znów musieliśmy wejść w zabudowania i poszukać innej drogi.

Niestety, pomimo dużych chęci i sporego nakładu czasu, nie udało nam się znaleźć wygodnego miejsca na odpoczynek i musieliśmy zawrócić. Ostatecznie rozłożyliśmy się na betonowej ścieżce, tuż pod czyimś domem i tam urządziliśmy sobie piknik. Wciąż mieliśmy bardzo ładny widok na jezioro, więc wystarczyło nam to w zupełności.

Zanim ruszyliśmy na autobus powrotny, jeszcze raz weszliśmy między zabudowania wioski. Już wcześniej, gdy szukaliśmy drogi nad jezioro, zachwyciło nas to miejsce i urzekło autentycznością.

Była to bowiem bardzo mała, senna wioska, wyglądająca na prawie całkowicie opuszczoną.

Uliczki były niemal zupełnie puste i przemykały po nich tylko pojedyncze osoby. Jedynie na maleńkim placyku odbywał się targ i kilka starszych kobiet siedziało pod ścianami, sprzedając swoje towary. Natomiast, w innym miejscu, spotkaliśmy kilku dziadków, siedzących na ławeczce przy murze, w zacienionym miejscu.

Było tam bardzo spokojnie, przyjemnie i wyjątkowo sielsko. Żałowałam, że nie wiedziałam wcześniej o istnieniu tego miejsca, gdyż naprawdę chciałabym zatrzymać się tam na dłużej. Wioska urzekła mnie niezmiernie i najchętniej spędziłabym tam kilka dni, jedynie przechadzając się uliczkami i przesiadując nad jeziorem.

Jedzenie.

Jak już wspominałam, w Yunnan’ie kładliśmy duży nacisk na jedzenie i dzięki temu, udało nam się spróbować mnóstwo pyszności.

Już pierwszego dnia w Dali, trafiliśmy do niezwykle przyjemnej restauracji, gdzie zamówiliśmy ogromny pakiet, który obejmował mnóstwo różnych potraw. Nie jestem w stanie nazwać przysmaków, których spróbowaliśmy, ale smakowały wyśmienicie, a i prezentacja była wyjątkowa.

Za obrus posłużył nam ogromny liść, a każde danie było starannie podane. Oprócz tego, kelner posypał nam wszystko płatkami róż.

Następnego dnia, na kolację urodzinową Kaspra, wybraliśmy się w miejsce nieco bardziej przyziemne, ale niemniej interesujące.

Wypatrzyliśmy je już dzień wcześniej, a przyciągnęło naszą uwagę dlatego, że było tam mnóstwo ludzi, a przed wejściem sprzedawano świńską skórę i tłuszcz.

Skóra i tłuszcz nie należą oczywiście do moich ulubionych potraw, ale Kasper ma na ten temat odmienne zdanie. Dlatego zamówiliśmy talerz tego wątpliwego według mnie przysmaku, a także kilka innych dań i najedliśmy się do syta.

Dodatkowym atutem była bardzo przyjemna, swojska atmosfera. Jest to bardzo popularne miejsce, chętnie odwiedzane przez Chińczyków. Natomiast obcokrajowców, poza nami, nie było tam wcale.

Piwo.

W Dali można dostać piwo o nazwie Dali. Jest ok, ale procentami oczywiście nie grzeszy i moim zdaniem niczym nie różni się od piwa Chongqing, sprzedawanego w Chongqing. Nawet etykietki są dość podobne.

Na szczęście jest też odmiana biała i to piwo smakuje już znacznie lepiej, ale jest trudniej dostępne.

Informacje praktyczne: w Dali zatrzymaliśmy się w The Jade Emu International Guesthouse i możemy polecić to miejsce.

Dojechać do Dali można pociągiem z Kunming’u, ale aby dostać się do Old Town, trzeba jeszcze wziąć autobus. Tuż przy dworcu kolejowym, znajduje się małe biuro turystyczne i za 5 RMB można tam kupić bilet na bezpośrednie połączenie.

Napisane przez

Małgorzata Kluch

Cześć! Tutaj Gosia i Kasper. Blog wysrodkowani.pl jest poświęcony podróżom i życiu w Chinach. Po pięciu latach spędzonych w Azji i eksploracji tamtej części świata, jesteśmy z powrotem w Europie, odkrywając nasz kontynent.