
Pierwszego lipca (2018) rozpoczął się nasz ostatni rok w Chinach. Tym razem już na pewno.
Tego dnia pierwszy raz poszłam do nowej pracy, w której kontrakt mam na rok. Plan A zakłada, że wytrzymam do końca, ale nie kładę na to zbyt dużego nacisku. Tym razem jestem otwarta na to, co przyniesie przyszłość, a zwłaszcza najbliższe miesiące i jeśli uznam, że nie chcę już pracować w Chinach, ani kończyć tego kontraktu, to po prostu zrezygnuję i wyjadę.
Mam już dość uczenia, zwłaszcza w tym kraju i jestem gotowa wracać do domu. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, jak ważnym okresem w moim życiu był (i wciąż jest) pobyt w Państwie Środka i dlatego chcę jak najlepiej wykorzystać te ostatnie 12 miesięcy.
Jest jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, miejsc do odwiedzenia, potraw do spróbowania i przygód do przeżycia.
Mam czas, żeby wszystko sobie rozplanować i na spokojnie zrealizować, a następnie opisać to na blogu.
Stąd też, po zakończeniu każdego miesiąca, będę publikować krótkie sprawozdanie z tego, co się działo. Chcę jak najwięcej zapamiętać i zachować wspomnienia zarówno z pracy, jak i z naszego codziennego życia, wyjazdów, wyjść ze znajomymi i interakcji z Chińczykami. Mam nadzieję, że Was też to zaciekawi.
Czerwiec 2019.
Bardzo chciałam jak najlepiej wykorzystać ostatni miesiąc pracy w Chinach i mieć z niego jak najwięcej przyjemności. Niestety okazało się to niemożliwe i po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak mądrą decyzją jest opuszczenie tego kraju. Chyba nigdy w życiu nie byłam niczego tak pewna, jak tego, że mój czas w Państwie Środka dobiegł końca.
Życie tutaj nie jest na moje nerwy. Jestem za bardzo przywiązana do postępowania zgodnie z prawem, lubię też wiedzieć, co się wokół mnie dzieje.
Wydarzenia ostatnich trzech miesięcy uświadomiły mi, że tutaj niczego nie mogę być pewna i w większości przypadków nawet nie zdaję sobie sprawy z czyhającego zagrożenia. Dlatego ostatni miesiąc, zamiast relaksacyjny, okazał się bardzo stresujący.
O tym, co dokładnie się wydarzyło, napiszę jednak przy innej okazji.
Koniec!
Najważniejsze, że stało się! Zakończyliśmy nasze kontrakty i już nigdy nie będziemy musieli uczyć chińskich dzieci angielskiego. Ani żadnych innych dzieci. Ani w ogóle żadnych ludzi.
Kasper ostatni raz udał się do pracy 19-ego czerwca. Ja musiałam niestety iść siedem razy więcej, z czego byłam bardzo niezadowolona.
Praca.
Na szczęście w czerwcu miałam mało lekcji, a w dodatku mijały szybko i dość bezproblemowo.
Poniżej zobaczycie zdjęcia z mojej ostatniej lekcji angielskiego z przedszkolakami, a także z ostatniej lekcji z niemowlakami. Ta mała dziewczynka to moja ulubienica. Nie ma jeszcze nawet roku.
Zarówno jej mama, jak i babcia, bardzo czule się ze mną żegnały i szczerze mówiąc, było mi przykro, że nigdy więcej już ich nie zobaczę.
Spotkanie i debata.
Normalnie nie uczestniczę w kampusowych spotkaniach, gdyż odbywają się po chińsku, ale raz zostałam na takie spotkanie zaproszona.
Jak zwykle były przemowy, witanie nowych pracowników, dziecinne gry, które w wykonaniu dorosłych wyglądają trochę żałośnie, a także jedzenie owoców i tortu (raz w miesiącu urządzane są urodziny dla pracowników urodzonych w tym miesiącu).
Oprócz tego, była debata pomiędzy nami, nauczycielkami Montessori, a nauczycielkami z przedszkola, podczas której mówiliśmy sobie nawzajem, jak trudna jest praca drugiej drużyny.
Nie bardzo kwalifikuje się to jako debata, ale pomijając ten fakt, było dość interesująco. Ja osobiście, naprawdę uważam, że przedszkolanki mają przerąbane i nie wiem jak wytrzymują 9 godzin dziennie z płaczącymi dziećmi.
Po debacie, obserwatorzy typowali osoby, które ich zdaniem wypowiedziały się najlepiej. Zostałam wytypowana jako jedna z trzech osób, pomimo tego, że powiedziałam zaledwie kilka zdań. Podobno to, co powiedziałam, znacznie odbiegało od tego, co mówili inni i stąd to wyróżnienie. Ja sama nie jestem w stanie tego stwierdzić, gdyż wszyscy inni mówili oczywiście po chińsku.
Wiza.
Koniec miesiąca i nasze zmagania z wizą okazały się wyjątkowo stresujące. Wszystko miało przebiec sprawnie, gdyż naprawdę nie było powodów, aby stało się inaczej, ale niestety nie wyszło. Niewiele brakowało, a mielibyśmy bardzo poważne problemy.
O miesięczny pobyt aplikowałam zawczasu, czyli tego samego dnia co Kasper, żeby daty na naszych wizach były takie same i żebyśmy mieli czas na podróż po Chinach, którą sobie zaplanowaliśmy.
Pominę fakt, że pracownica PSB udzieliła mi błędnych informacji i ostatecznie proces wyglądał tak, jak się spodziewałam, a nie tak, jak powiedziała ona. Po prostu nie mam już siły na wdawanie się w takie szczegóły.
W każdym razie, składając wnioski i paszporty, dostaliśmy kwity, z których wynikało, że paszporty będą gotowe do odbioru w piątek, 28-ego czerwca.
Mając tę informację, kupiliśmy bilety lotnicze do prowincji Xinjiang na poniedziałek, 1-ego lipca. Gdyby chodziło o jakąkolwiek inną prowincję, nie byłoby problemu, gdyż wiemy, że możemy podróżować po całym kraju, a podobno nawet latać samolotami, używając tego właśnie kwitka, zamiast paszportu.
Xinjiang to jednak prowincja dość szczególna (o czym będzie przy innej okazji), więc paszporty absolutnie musiały trafić w nasze ręce przed lotem.
Generalnie nie spodziewałam się jednak problemów i nie myślałam o tym, aż do czwartku, czyli na dzień przed planowanym odbiorem.
Uznałam wtedy, że może paszporty są już gotowe i warto zadzwonić do PSB i się dowiedzieć. Zadzwoniliśmy i usłyszeliśmy, że paszportów nie ma.
Niby nie był to jeszcze powód do zmartwień, ale ja w tym momencie nabrałam wątpliwości, które nie opuszczały mnie do następnego dnia.
W piątek wybraliśmy się do PSB w godzinach popołudniowych i jak tylko zobaczyłam, że kobieta nie może znaleźć naszych paszportów, od razu wiedziałam, że będą problemy.
Okazało się, że paszportów nie ma, na co zareagowałam przerażoną miną i od razu zaczęłam tłumaczyć, że musimy dostać nasze paszporty, gdyż mamy zaplanowane loty.
Panie zaczęły gdzieś dzwonić, ale minęło mnóstwo czasu, zanim ktoś faktycznie potwierdził, że paszporty dostaniemy. Ja pewności nie miałam jednak do samego końca.
Powiedziano nam też, żebyśmy sobie gdzieś poszli, gdyż nie ma sensu tak siedzieć w tym biurze.
Ja po jakimś czasie pojechałam do centrum, gdyż miałam coś do zrobienia, ale Kasper czekał na paszporty do zamknięcia, a nawet trochę dłużej. Na szczęście, w końcu je dostał.
Gdy wróciłam do domu, czekały już na mnie kolejne newsy, a mianowicie okazało się, że z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, policja usunęła nasz adres z systemu i chwilowo nigdzie nie jesteśmy zarejestrowani, więc nasze wizy są nieważne.
Kontaktowały się z nami przeróżne osoby i padały sugestie, że mamy iść do hotelu, aby tam nas zarejestrowali.
Zamieszanie było spore, ale uznaliśmy, że po prostu pójdziemy na policję z samego rana i ponownie zarejestrujemy się pod adresem, który nie zmienił się przez ponad dwa lata. Niedorzeczne, prawda?
Normalnie nigdy nie chodziliśmy na policję w sobotę, ale tym razem sytuacja była wyjątkowa.
Gdy pojawiliśmy się na posterunku, oczywiście nikt nie wiedział, o co nam chodzi, pomimo tego, że byliśmy tam już tyle razy, że nawet nie zliczę i zawsze w tym samym celu. Rozpoznajemy już nawet poszczególnych policjantów.
Najpierw powiedzieli, żebyśmy przyszli w poniedziałek, ale oczywiście odmówiliśmy. Później powiedzieli, że ten typ wizy w ogóle nie wymaga rejestracji, z czym też musieliśmy się nie zgodzić.
Po jakiejś godzinie, ostatecznie dostaliśmy nasze papierki i wreszcie mogliśmy odetchnąć z ulgą.
Prosta procedura, bardzo podstawowa, ale jak widać, nie mogło obyć się bez problemów.
Życie prywatne.
W pracy było zatem ciężko, ale poza pracą działo się sporo i pod tym względem, czerwiec był miesiącem bardzo udanym. Powiem więcej, był miesiącem ekscytującym i wrażeń mi nie brakowało.
Zrobiłam sobie tatuaż, byłam na bardzo ciekawym masażu, doświadczyłam trzęsienia ziemi, poprowadziłam ostatnią lekcję angielskiego w Chinach, a może nawet w życiu i zjadłam mnóstwo pysznego jedzenia, głównie chińskiego.
Niestety musiałam się też pożegnać z Chongqing i ze znajomymi. Wielu z tych osób prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę.
Tak to jednak jest i szczerze mówiąc, trochę się już przyzwyczaiłam do ciągłych pożegnań. Nie da się ich uniknąć, a to, że wiem jak dobrą zmianą będzie dla mnie wyjazd z Chin, sprawia, że te przykre sprawy, przychodzą trochę łatwiej.
Trzęsienie ziemi.
17 czerwca, tuż przed 11-tą w nocy, byliśmy z Kasprem w naszym mieszkaniu. On stał na podłodze, a ja leżałam w łóżku, gdy nagle poczułam, że unosi się ono do góry. Początkowo nie miałam pewności, ale po chwili stało się jasne, że poruszyła się ziemia.
Trwało to bardzo krótko, ale wystarczyło, aby wstrząsnąć naszymi meblami i rozhuśtać wiszące przy oknie pranie.
W Chongqing nie ma trzęsień ziemi, więc od razu wiedziałam, że musiało do niego dojść w Sichuanie, a do nas dotarły tylko lekkie wibracje.
Mimo to, postanowiliśmy wyjść na zewnątrz. Zeszliśmy po schodach z naszego 28-ego piętra, a tam, na placu przed naszym budynkiem, stały już dziesiątki ludzi.
Poszliśmy w stronę bloku naszego kolegi, Natana, po drodze mijając kolejne grupy ludzi. Widać, wiele osób postanowiło opuścić swoje mieszkania. Byli jednak i tacy, którzy zupełnie niewzruszeni, zajadali dalej swoje dania w okolicznych knajpkach.
Później dowiedzieliśmy się, że trzęsienie ziemi było w prowincji Sichuan, w okolicach miasta Yibin, które oddalone jest od Chongqing o ok. 250 kilometrów. Siła trzęsienia wyniosła 6 stopni w skali Richtera. 13 osób zginęło, a 125 zostało rannych.
Masaż u niepełnosprawnych.
Już na samym początku mojego pobytu w Chinach, zauważyłam, że są tutaj miejsca, gdzie można udać się na masaż wykonywany przez niewidomych. Wtedy nie rozumiałam, dlaczego jest to napisane na budynku i jaka jest różnica między takim masażem, a zwykłym. Teraz już wiem.
Otóż w czerwcu poszłam do takiego przybytku razem z moją koleżanką Koei. Dzięki niej mogłam dowiedzieć się kilku szczegółów.
Otóż okazuje się, że chiński rząd ma jednak sposoby, aby wspierać niepełnosprawnych. Organizuje dla nich treningi, aby nauczyli się zawodu.
Nasi masażyści wytłumaczyli, że taki trening trwa 3 – 4 lata i jest zupełnie bezpłatny. Co więcej, państwo zapewnia nocleg, wyżywienie, a także wszystko inne, co jest potrzebne do normalnego funkcjonowania, czyli na przykład mydło, czy też szczoteczki do zębów. Oprócz tego, kursanci dostają miesięcznie 150 RMB kieszonkowego.
Po takim treningu, mogą otworzyć salon masażu i samodzielnie zarabiać na życie.
Nad wejściem wisi napis, z którego można wyczytać, że masażystami są niewidomi, ale tak naprawdę chodzi o ludzi z różnymi niepełnosprawnościami.
Mój masażysta miał jakiś problem z nogami, musiał się podtrzymywać podczas obchodzenia stołu. Masażysta Koei chyba niedowidział, a w recepcji spotkałyśmy albinosa, który prawdopodobnie też miał problem ze wzrokiem.
A jak wyglądał masaż?
Po pierwsze, był bardzo intensywny i bolesny.
Po drugie, odbywał się w ubraniu i bez żadnego olejku. Po prostu zabrano nas do pokoju, w którym znajdowały się trzy łóżka, a chwilę później już leżałyśmy i byłyśmy masowane.
Ja miałam lekką sukienkę, ale Koei była masowana przez sweter i jeansy!
Dla mnie jest to dziwne, nawet jak na Chiny, no ale cóż?! Nowe doświadczenie.
Za godzinę zapłaciłyśmy po 60 RMB, czyli bardzo, bardzo mało.
Uważam, że warto odwiedzić takie miejsce i wesprzeć niepełnosprawnych, zamiast korzystać tylko i wyłącznie z sieciówek.
Pożegnalny hot pot z dziewczynami z pracy.
W połowie miesiąca, nauczycielki z mojej szkoły zorganizowały dla mnie pożegnalną kolację. Udaliśmy się na hot pot, do restauracji o bardzo specyficznym wystroju. Mianowicie, pracownicy byli ubrani w mundury, a na ścianie w naszym prywatnym pomieszczeniu, widniał Mao. Mary wytłumaczyła mi, że jest to związane z tym, że kiedyś wszyscy Chińczycy z miast, musieli wyjeżdżać na kilka lat na wieś, aby doświadczyć ciężkiej pracy.
W każdym razie, miło spędziliśmy czas i wszystko odbyło się w chińskim stylu. Oznacza to, że były gry, przemowy, podczas których wszyscy mówili mi, za co mnie cenią (a później ja musiałam powiedzieć, za co cenię ich), a nawet piosenka. Tak, dziewczyny zaśpiewały dla mnie po chińsku.
Impreza pożegnalna.
Pod koniec miesiąca zorganizowaliśmy imprezę pożegnalną dla wszystkich naszych znajomych. Przyszło mnóstwo osób i było naprawdę super. Przez dwa lata stworzyło nam się tutaj spore, międzynarodowe grono. Myślę, że niektóre osoby jeszcze kiedyś, gdzieś spotkamy, ale z większością widzieliśmy się po raz ostatni.
Podróże.
Tak jak planowałam, w czerwcu nie ruszałam się poza miasto. Poniżej kilka zdjęć z moich ulubionych miejsc w Chongqing.
Oprócz tego, Kasper i ja wybraliśmy się na wystawę prac Alfonsa Muchy. Byliśmy bardzo usatysfakcjonowani ilością obrazów.
30 czerwca po raz ostatni poszłam do pracy, a już następnego dnia, z samego rana, lecieliśmy do Kashgaru w prowincji Xinjiang. Zaczynaliśmy naszą ostatnią podróż po Chinach, a zarazem pierwszy etap większej podróży (szczegóły już wkrótce).