Data wizyty: 20-25.11.2019.

Z Bali popłynęliśmy na Gili Trawangan – jedną z trzech maleńkich wysepek u wybrzeży Lombok.

Już pierwsze wrażenie po zejściu na ląd okazało się bardzo pozytywne, gdyż od razu poczułam, że jestem na rajskiej wyspie. Z łódki zeszliśmy prosto na drobne kamyczki pokrywające plażę, a po kilku krokach byliśmy na wąskiej promenadzie. Następnie weszliśmy pomiędzy niskie zabudowania, aby odnaleźć nasz pensjonat.

Wszystko wydawało mi się takie swojskie i wyspiarskie i wiedziałam, że w takim miejscu na pewno miło spędzimy czas.

Zupełnie nie przeszkadzał mi fakt, że bynajmniej nie cała wyspa była piękna i sielankowa. Większość zabudowań poza tymi znajdującymi się bezpośrednio przy promenadzie i mieszczącymi lepsze hotele i restauracje, wyglądała dość ubogo, a część była wręcz w rozsypce. Alejki były piaskowe i nierówne, a przy domach walało się mnóstwo gratów, śmieci, czy też worków z piaskiem. Wyglądało to trochę tak, jakby przez wyspę niedawno przetoczył się jakiś tajfun albo trzęsienie ziemi. Mogły to zresztą być pozostałości po jakiejś ostatniej katastrofie, gdyż wyspy Gili, tak jak inne indonezyjskie wyspy, często nawiedzane są przez różne kataklizmy.

Poznana jakiś czas później kobieta, pokazywała nam zresztą filmik z ewakuacji Gili, która miała miejsce bodajże rok wcześniej.

Podczas naszego kilkudniowego pobytu na Gili Trawangan, na szczęście nic strasznego się nie wydarzyło i mogliśmy spokojnie cieszyć się tym, co wyspa ma do zaoferowania. A jak na tak maleńki skrawek lądu, jest tego naprawdę sporo i Gili Trawangan szybko zyskała w naszych oczach miano najprzyjemniejszego miejsca, jakie udało nam się odwiedzić podczas miesięcznego pobytu w Indonezji.

Plaża i żółwie.

Większość czasu spędziliśmy na plaży, która jest wyjątkowo atrakcyjna.

Tam, gdzie udaliśmy się pierwszego dnia, zaobserwowaliśmy to samo zjawisko co w Sanur na Bali, czyli tak jakby płytką rzekę płynącą wzdłuż plaży i morze zaczynające się dużo dalej od brzegu.

Pozostałe dni spędziliśmy w innych okolicach, gdzie można obserwować piękną rafę koralową i ogromne żółwie.

Rafa zaczyna się tuż przy brzegu, więc nie trzeba wypływać zbyt daleko, ani nawet na bardzo głęboką wodę. Żółwie też przypływają prawie do samej plaży, co było dla mnie szalenie miłą niespodzianką. Nigdy bym się czegoś takiego nie spodziewała.

Widać ludzie nie uprzykrzają im życia na tyle, aby trzymały się na głębszych wodach.

Widziałam je wielokrotnie, z bardzo bliska i zazwyczaj mogłam się im przyglądać przez kilka minut.

Pływają bardzo spokojnie, powoli szukając pożywienia i zupełnie nie przeszkadza im obecność człowieka. Można zawisnąć gdzieś w pobliżu i obserwować je do woli.

Oczywiście od czasu do czasu napatoczy się ktoś mniej inteligentny, kto będzie próbował je dotykać albo łapać, ale na szczęście nie zauważyłam, żeby było to nagminne.

Snorkeling.

Jeden dzień postanowiliśmy poświęcić na zorganizowaną wycieczkę i razem z grupą ok. 20 innych turystów, wypłynęliśmy małą łódką na snorkeling.

Odwiedziliśmy bodajże trzy różne lokalizacje w okolicach wysp Gili i mieliśmy okazję zobaczyć podwodne rzeźby, a także rafę koralową.

Niby wszystko w porządku, ale ja osobiście dość szybko pożałowałam tej wycieczki, podobnie zresztą jak i Kasper, który gorzej się poczuł i w rezultacie do wody zszedł tylko raz.

Ja co prawda do wody schodziłam, ale szybko wracałam, bo prądy były bardzo silne i ciężko było mi kontrolować moje położenie. Z początku myślałam, że to pewnie tylko moje fanaberie, ale szybko okazało się, że inni mają ten sam problem.

Co więcej, nasza ekipa też nie próżnowała podczas postojów, tylko cały czas miała włączony silnik i widać było, że utrzymanie łódki w jednym punkcie, kosztuje ich sporo wysiłku.

Pływając z miejsca w miejsce, mieliśmy natomiast dodatkowe urozmaicenia w postaci silnego falowania i podskoków na falach. Ja za takimi atrakcjami nie przepadam, więc nie ukrywam, że powrót na naszą wyspę i ponowne postawienie stopy na suchym lądzie, było dla mnie ogromną ulgą.

Podsumowując, poza zatopionymi figurami, nie widziałam podczas tej wycieczki nic, czego nie mogłabym zobaczyć idąc zwyczajnie na plażę na Gili Trawangan. A i te figury nie były jakoś szczególnie interesujące, zwłaszcza, że kłębiło się wokół nich mnóstwo innych turystów.

Jedynym plusem wycieczki jest chyba to, że poznaliśmy wyjątkowo rozentuzjazmowaną Australijkę, która umiliła nam pobyt na łódce i trójkę fajnych Polaków, z którymi spędziliśmy później wieczór na plaży.

Wyspiarska sielanka.

Pałaszowanie naleśników i kawy przyrządzanych rano przez obsługę naszego ośrodka, przeciąganie konwersacji z nowo poznanymi ludźmi przy śniadaniu, długie godziny na plaży, pływanie z żółwiami, cudna rafa, zimne piwko, podziwianie zachodu słońca i spacery po wyspie. Tak spędzaliśmy nasze dni na Gili Trawangan i cudownie w tym czasie odpoczęliśmy. Szkoda, że nie zostaliśmy dłużej.

Był to zdecydowanie najlepszy etap naszej indonezyjskiej przygody.

Napisane przez

Małgorzata Kluch

Cześć! Tutaj Gosia i Kasper. Blog wysrodkowani.pl jest poświęcony podróżom i życiu w Chinach. Po pięciu latach spędzonych w Azji i eksploracji tamtej części świata, jesteśmy z powrotem w Europie, odkrywając nasz kontynent.