Na dworcu w Ningbo na szczęście ktoś na mnie czekał. Zach, bo tak miał na imię, zaprowadził mnie do samochodu, gdzie czekała dziewczyna o imieniu Mary i pojechaliśmy na kampus, gdzie miałam pracować i mieszkać. Nie wspomniałam o tym wcześniej, ale szkoła, która mnie wybrała to oczywiście ta “fancy”, w której, jak to wszyscy stwierdziliśmy, nie chcieliśmy pracować.

W każdym razie, najpierw podjechaliśmy pod akademik gdzie Zach i Mary pokazali mi mój pokój. Okazało się, że mam do dyspozycji całkiem spore mieszkanie z dużym pokojem z aneksem kuchennym, sypialnią, łazienką i balkonem. Byłam zaskoczona, bo nie spodziewałam się, że będę miała tyle przestrzeni. Wyposażenie też było w porządku, bo miałam wszystko to, czego potrzebowałam: pralkę, czajnik, małą kuchenkę, kieliszki, talerzyki, a nawet jakieś garnki, mikrofalówkę i telewizor, a oprócz tego stertę filmów na DVD, z czego niektóre nie były nawet rozpakowane. Łazienka była skromna i prysznic ograniczał się do baterii i dziury w podłodze, ale skoro miała to być tylko moja łazienka, to wcale mi to nie przeszkadzało. W sypialni były dwie duże szafy i łóżko z pełnym kompletem pościeli. Co najważniejsze, w akademiku dla nauczycieli był też dostęp do internetu!

Na rozpakowywanie się nie miałam jednak czasu, bo Mary i Zach zabrali mnie na lunch na stołówkę. Najpierw jednak poszliśmy doładować kartę, którą dostałam i która miała mi służyć do płacenia za posiłki na stołówce, kawę w kawiarni i produkty spożywcze w sklepiku. Niestety okazało się, że jedzenie nie jest darmowe.

Na stołówkę przeznaczony jest cały osobny budynek, który ma 4 pietra. Trzy pierwsze są dla uczniów, ostatnie dla nauczycieli. Pomieszczenie jest bardzo ładnie urządzone, trochę jak restauracja. Z trzech stron są okna, więc jest ładny widok. Dość wysoki standard, jak na szkolną kantynę. Jedzenie też było znośne. Bez szału, ale na pewno zjadliwe.

Po lunchu miałam przerwę, którą wykorzystałam na rozpakowanie się. Była to niesamowita ulga, po tak długim czasie wreszcie wypakować rzeczy do szafek i to jeszcze ze świadomością, że zostaną tam na wiele miesięcy.

Później spotkałam się z Mary, która oprowadziła mnie trochę po szkole. Niestety nie udało nam się spotkać z nikim z szefostwa, więc dała mi tylko rozkład dnia uczniów i mój grafik. Okazało się, że mam 15 lekcji tygodniowo (piątek wolny) i uczę Coffee English, co sprowadzało się do tego, że miałam do dyspozycji górne piętro kawiarni, które mogłam sobie zagospodarować jak chciałam. Z pewnością było to coś, czego się nie spodziewałam. Nigdy wcześniej nawet nie słyszałam o czymś takim jak Coffee English.

Na koniec, Mary wróciła ze mną do pokoju i założyła mi internet. Resztę dnia miałam dla siebie, więc udałam się do centrum w nadziei, że znajdę jakiś supermarket i kupię sobie wszystko, czego potrzebuję.

Centrum Ningbo jest bardzo ładne, łatwo się tam poruszać i przede wszystkim jest dużo spokojniejsze i cichsze niż centrum w Hangzhou. Było to dla mnie odmianą. Pierwszy raz od dłuższego czasu słyszałam własne myśli i nie bałam się przejść przez ulicę. Poza tym, jest tam sporo starych budynków, z typowymi chińskimi dachami i piękna, stara pagoda. Nie miałam czasu na zwiedzanie, ale Ningbo zrobiło na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie.

Długo szukałam i powoli zaczynałam tracić nadzieję, ale wreszcie udało mi się znaleźć supermarket – Tesco, gdzie kupiłam wszystko czego potrzebowałam do zrobienia porządków w mieszkaniu. Po powrocie od razu zabrałam się do roboty i wysprzątałam łazienkę. Pierwszy raz w życiu umyłam kibel!

Następnego dnia rano zgubiłam się na kampusie i musiałam prosić uczniów o pomoc w znalezieniu biura Mary. Gdy wreszcie tam trafiłam, poszłyśmy porozmawiać z Maggie, która jest deanem albo kimś takim. Przywitała się ze mną, ale nie udzieliła mi żadnych informacji. Powiedziała, że dobór tematów na lekcje należy do mnie, a gdy zapytałam na jakim poziomie są uczniowie, powiedziała, że sama się domyślę. Generalnie moim zadaniem miało być prowadzenie konwersacji z uczniami, ewentualnie mogłam poduczyć ich gramatyki, gdybym zauważyła, że w czymś mają braki.

I to już było na tyle, jeśli chodzi o moje obowiązki na ten dzień, a jako że był piątek a uczyć miałam dopiero od poniedziałku, to spakowałam kilka rzeczy i czym prędzej udałam się na dworzec, żeby pojechać do Kaspra, do Hangzhou.

Cała ta podróż była jednym wielkim stresującym ciągiem wydarzeń, gdyż byłam w nowym mieście i pierwszy raz miałam udać się na dworzec sama, a w dodatku dogadać się przy kupnie biletu. W Hangzhou nie było lepiej i dotarcie do mieszkania zajęło mi więcej czasu niż przejechanie pociągiem 140 kilometrów. Masakra!

Mary powiedziała mi jakim autobusem dojadę na dworzec, ale powiedziała też, że z przystanku będę musiała kawałek dojść na nogach. Na szczęście jakiś pan w autobusie zainteresował się mną i pokazał mi odpowiedni przystanek, który okazał się być tuż przed wejściem na dworzec. Chciałam kupić bilet w automacie, ale nigdzie nie było opcji zmiany języka. Próbowałam dogadać się z jakimiś ludźmi, ale nie wyszło. Poszłam więc zapytać w informacji i na szczęście okazało się, że pani mówi trochę po angielsku i podała mi numer okienka, do którego miałam podejść. Tam udało mi się kupić bilet za 71 yuanów. Szczerze mówiąc miałam nadzieję na tańszą opcję, ale wolałam nie wdawać się w dyskusję.

Do odjazdu pociągu nie miałam zbyt wiele czasu, może 40 minut, więc od razu poszłam szukać odpowiedniego wejścia. Kolejki wydawały się ogromne, ale okazało się, że bardzo szybko posuwają się do przodu i wkrótce znalazłam się przy odpowiedniej bramce.

Jechaliśmy inną trasą niż dzień wcześniej, więc nie wiedziałam ile będzie trwała podróż, a dodatkowo głowę zawracał mi bardzo natarczywy Francuz. Jakoś jednak dotarłam do tego Hangzhou.

Na miejscu chciałam od razu kupić bilet powrotny do Ningbo, żeby w niedzielę nie martwić się, że zabraknie miejsc, ale kolejki do okienek były wręcz niewiarygodne. Był najzwyklejszy piątek, a na dworcu było tyle ludzi, co u nas dzień przed Wigilią. Nie mając siły na wysiłek jakim byłoby kupno biletu w tych warunkach, uznałam, że jakoś to będzie i poszłam na stację metra. Była to moja pierwsza wizyta w chińskim metrze, ale na szczęście automaty mają opcję zmiany języka na angielski, więc udało mi się w miarę bezproblemowo kupić bilet. Gorzej było z wyborem odpowiedniej stacji, bo nie znalazłam na mapie tej stacji, która wg. innej mapy znajdowała się w pobliżu naszego mieszkania (być może była jeszcze w budowie). W związku z tym, musiałam zdecydować się na przystanek, który wydawał mi się najbardziej odpowiedni i zaryzykować wylądowanie w zupełnie nieznanym mi miejscu.

Szczęście najwyraźniej jednak tego dnia mi dopisywało, bo wysiadłam na ulicy, z której odjeżdżał autobus, który znałam i który jechał bezpośrednio na naszą ulicę. Inna sprawa, że błąkałam się po tej ulicy przez następne pół godziny albo i więcej, bo nagle z jakiegoś dziwnego powodu okazało się, że z przystanku, na który poszłam nie odjeżdża autobus 188. Nie wiedziałam co się dzieje, bo z jednej strony byłam przekonana, że jestem na odpowiedniej ulicy, a z drugiej już sama nie wiedziałam co się dzieje, bo byłam zmęczona i zaczęłam myśleć, że może wszystko mi się pochrzaniło. Później okazało się, że autobus 188 nie zatrzymuje się na każdym przystanku i wystarczyło iść na następny. Tak też zrobiłam.

Jazda tym autobusem to był ostatni etap mojej podróży, ale zdawał się trwać wieki ze względu na nigdy niekończące się korki. Dodatkowo martwiłam się, że Kaspra nie będzie w mieszkaniu, a nie mogłam się z nim w żaden sposób skontaktować. Nie posiadałam się ze szczęścia, gdy wreszcie znalazłam się pod mieszkaniem i okazało się, że Kasper na mnie czeka, a co więcej, ma dla mnie bardzo dobre wieści.

Otóż, już dzień wcześniej dowiedzieliśmy się, że i dla niego znalazła się praca. Miał jechać do Suzhou. Ucieszyło nas to raczej średnio, bo Suzhou jest znacznie bardziej oddalone od Ningbo niż Hangzhou. Jeśli chcielibyśmy do siebie dojeżdżać w każdy weekend, to za każdy bilet musielibyśmy zapłacić 120 yuanów. Z drugiej jednak strony, cieszyłam się, że będzie miał pracę, bo nie chciałam żeby został w tym okropnym mieszkaniu sam.

W każdym razie, nagle okazało się, że nie tylko Kasper dostał pracę w Suzhou, ale ja też! Miałam wrócić do Ningbo, żeby zacząć uczyć od poniedziałku, ale mój transfer miał być zorganizowany najszybciej jak to tylko możliwe. Była to chyba najlepsza wiadomość jaką usłyszeliśmy od przyjazdu do Chin. Wreszcie coś było tak, jak miało być.

Weekend minął oczywiście bardzo szybko i w niedzielę po południu musiałam wrócić do Ningbo. Na szczęście nie musiałam się martwić o bilet, bo kupiliśmy go jeszcze w piątek. Otóż okazało się, że w mieście są biura sprzedaży biletów kolejowych, więc nie muszę być na dworcu, żeby takowy nabyć. Płaci się 5 yuanów extra, ale wierzcie mi, warto to zrobić aby tylko uniknąć kolejek!

Moje pierwsze lekcje.

Na moją pierwszą lekcję nikt nie przyszedł.

Po ok. 10 minutach napisałam do Mary. Odpisała, że się tym zajmie. Po kolejnych 10 minutach pojawili się studenci.

Była już połowa lekcji, więc zbyt wiele czasu nam nie zostało.

Przedstawiłam się i zrobiłam małe wprowadzenie, po czym rozdałam im kartki z przykładowymi pytaniami. Chciałam aby opowiedzieli mi coś o sobie, a pytania miały być tylko pomocą, naprowadzeniem. Nie do końca zrozumieli, bo wszyscy po kolei odpowiadali zgodnie z pytaniami.

Co jednak znacznie ważniejsze, całkiem nieźle mówili po angielsku. Szczerze mówiąc, znacznie lepiej, niż się spodziewałam. Oczywiście robili błędy, ale generalnie poziom był naprawdę zadowalający.

Jedynym minusem było to, że dużo gadali między sobą i nie reagowali na moje uciszanie.

Na moją drugą lekcję też nikt nie przyszedł, więc znów musiałam angażować Mary. Okazało się, że uczniowie mieli nowy grafik i dlatego nie wiedzieli, że mają być na moich zajęciach.

Gdy wreszcie dotarli, zrobiłam z nimi taką samą lekcję, jak z poprzednią grupą. Byli głośni i odniosłam wrażenie, że wcale nie są tacy zamknięci w sobie, jak wszyscy mówili (chociażby podczas naszego „Induction”). Nie mieli problemu żeby wstać i mówić przy całej klasie i z całą pewnością nie wstydzili się, że popełniają błędy. Jedna osoba przespała prawie całą lekcję.

Czwartą lekcję miałam z młodszą grupą i z nimi pracowało mi się najlepiej. Prawie wszyscy przyszli przed czasem, poświęcili mi najwięcej uwagi i byli najgrzeczniejsi.

Ucieczka z Ningbo.

We wtorek od samego rana byłam atakowana mailami i wiadomościami od Klausa i Hongtao. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze tego samego dnia miałam udać się do Suzhou, ale najwyraźniej, o szczegóły nikt nie zadbał.

Już w poniedziałek Hongtao napisał, że ma nauczyciela na moje miejsce i żebym wspomniała w szkole, że nie mogę zostać w Ningbo z powodu mojego męża (my nigdy nikomu nie mówiliśmy, że jesteśmy małżeństwem, ale Hongtao już od jakiegoś czasu tak nas nazywał). Dodał też, że rano ludzie z marketingu zajmą się reszta. Ucieszyłam się, a to, że chciał żebym mówiła w szkole, że nie mogę zostać, postanowiłam zignorować. Po pierwsze, wydawało mi się to niedorzeczne, a po drugie, z Maggie widziałam się tylko raz i nie odnosiłam wrażenia, żeby ktoś w tej szkole za bardzo się mną interesował.

We wtorek rano Klaus powiedział jednak, że muszę iść porozmawiać z kimś ze szkoły o mojej sytuacji.

Poszłam więc szukać Maggie, ale oczywiście nie było jej w gabinecie. Spotkałam ją dopiero podczas lunchu, na stołówce. Zapytałam tylko, czy mogę później do niej wpaść i pogadać, ale powiedziała, że nie ma czasu i od razu chciała wiedzieć o co chodzi. Nie chciałam się zagłębiać w takie tematy na stołówce, a ona, jakby wiedząc o co chodzi, powiedziała, że powinnam raczej zgłosić się do Victora, bo ona z umowami nie ma nic wspólnego.

Poszłam więc szukać Victora. W biurze spotkałam Zach’a, który od razu zapytał, czy odchodzę. Za chwilę pojawił się Victor i najwyraźniej znał już wszystkie szczegóły. Miałam wrażenie, że ktoś właśnie z nim rozmawiał na mój temat. Powiedział, że rozumie moją sytuację i nie ma problemu, żeby ktoś mnie zastąpił, ale z pewnością potrwa to kilka dni, bo musi znaleźć doświadczoną osobę na moje miejsce. Wspomniał, że ktoś ma przyjechać i że będzie z nim rozmawiał, ale dopóki nie zapadnie ostateczna decyzja, musi mnie zatrzymać. Wydało mi się to bardzo sensowne, więc zadowolona, że tak łatwo poszło, wróciłam do akademika.

Tam czekały już na mnie kolejne wiadomości. Najwyraźniej miałam jechać do Suzhou jeszcze tego samego dnia. Nie wiedziałam o co chodzi, bo chwilę wcześniej Victor powiedział, że mam zostać kilka dni, a teraz dostałam wiadomość od Hongtao, którą w dodatku przekazała mi Mary na WeChacie, że mam się pakować i wyjeżdżać. Czemu napisał do niej, a nie na mojego maila, pozostanie dla mnie tajemnicą.

Początkowo miało być tak, że firmowy samochód miał przywieźć nowego nauczyciela ok. 14-tej, a później zawieźć mnie na dworzec. Gdy poinformowałam ich, że mam przecież lekcje, które kończą się ok. 17-tej, powiedzieli, że sama muszę udać się na dworzec. Mieli kupić mi bilet, ale w związku z jakimś problemem z rezerwacją, powiedzieli, że o to też muszę zadbać sama. Niedługo później sytuacja jednak znów się zmieniła i okazało się, że kupili mi bilet, który mam odebrać w jakimś okienku na dworcu i przyjechać do Suzhou. Bardzo mnie to zestresowało, bo ostatnią lekcję kończyłam tuż przed 17-tą, a pociąg odjeżdżał o 18:30, więc miałam niewiele czasu. Co więcej, nie mogłam jechać taksówką, bo nie miałam żadnej gotówki, a nigdzie w okolicy nie było bankomatu. Dobrze, że przynajmniej wiedziałam jakim autobusem dostanę się na dworzec.

Spakowałam się wcześniej, a gdy tylko skończyłam ostatnią lekcję, szybko zebrałam rzeczy i poszłam na przystanek. Nie miałam czasu żeby z nikim się pożegnać ani żeby odnieść klucz. Zamiast tego, zostawiłam go (razem z kartą na stołówkę) u strażnika, który kompletnie nie wiedział o co mi chodzi.

Było mi strasznie głupio, czułam się jakbym uciekała z tej szkoły. Ci wszyscy ludzie byli dla mnie bardzo mili, a ja tak po prostu znikałam, z nikim nawet nie rozmawiając. Wkurzało mnie, że firma stawia mnie w takiej sytuacji i zmusza do takiego postępowania. Dlaczego niczego nie potrafili zorganizować normalnie?! Najpierw, nie czekając na wyniki rekrutacji z Suzhou, powiedzieli, że muszę jak najszybciej jechać do Ningbo (Hongato mówił, że mamy małe szanse dostać pracę w Suzhou, bo oni przyjmują tylko native speakerów). Później, gdy okazało się, że Suzhou woli jednak nas, białych ludzi, zamiast native speakera z Californii, który ma azjatycką twarz, tak po prostu przenieśli mnie z Ningbo, zapewne z nikim do końca tego nie ustalając. Masakra! Jedynym plusem całej tej sytuacji było to, że Kasper i ja mieliśmy być razem, a tego oczywiście przecenić nie mogliśmy.

 

Napisane przez

Małgorzata Kluch

Cześć! Tutaj Gosia i Kasper. Blog wysrodkowani.pl jest poświęcony podróżom i życiu w Chinach. Po pięciu latach spędzonych w Azji i eksploracji tamtej części świata, jesteśmy z powrotem w Europie, odkrywając nasz kontynent.