Zaledwie kilka dni po powrocie z Chin, wyruszyliśmy w kolejną podróż. Na cel obraliśmy Portugalię i Hiszpanię, a dokładnie szlak Caminho Portugues da Costa.

Dla mnie był to pierwszy pobyt w Portugalii, ósmy w Hiszpanii i trzecie camino. Jak wiadomo (przynajmniej tym, którzy przeszli któryś ze szlaków), camino uzależnia i ta portugalska trasa marzyła mi się już od dawna.

Wątpię jednak, abyśmy udali się tam akurat teraz, gdyby nie Kasper. Otóż już wkrótce lecimy do Japonii i Kasper zaplanował dla nas kilkudniowe przejście szlakiem Kumano Kodo. Jak się okazuje, jeśli zrobi się camino i ten właśnie japoński szlak, to można uzyskać status Dual Pilgrim.

Jako że ja mam już za sobą Camino Frances oraz Camino del Norte, to mogłabym ten status uzyskać, ale Kasper nie. I to właśnie dlatego, ruszyliśmy na szlak akurat teraz.

Cieszę się, gdyż już naprawdę bardzo mi brakowało magicznej atmosfery camino, bycia w drodze, ciągłego poznawania nowych osób, nowych miejsc każdego dnia no i oczywiście najlepszej i niezastąpionej cafe con leche.

Co więcej, Kasprowi bardzo się na camino spodobało i już zaczęliśmy planować kolejne pielgrzymki.

Caminho Portugues vs. inne camino.

Wygląda na to, że wychodziłam z błędnego założenia, że camino portugalskie jest dużo mniej popularne niż drogi prowadzące przez Hiszpanię. Okazuje się, że nie do końca tak jest. Dalej uważam, że na Camino Frances było znacznie więcej ludzi, ale na Caminho Portugues też było ich naprawdę sporo, a zwłaszcza na ostatnich odcinkach (co wiąże się oczywiście z tym, że wystarczy przejść ostatnie 100 km, aby uzyskać dyplom, czyli Compostelę).

Słyszałam opinię, że trasy portugalskie są popularne, gdyż są łatwiejsze. Faktycznie, jest dość płasko, a odcinki nie są zbyt długie. Idąc wzdłuż oceanu, tak jak zrobiliśmy to my, można też liczyć na chłodniejszą, nadmorską pogodę.

W każdym razie, w związku z dość dużą liczbą pielgrzymów, pojawia się problem noclegów, który na Camino Frances praktycznie nie istniał.

Albergue nie ma zbyt wiele, a te które są, często mają nie więcej niż kilkanaście miejsc. Innych opcji noclegowych jest mało i bywają znacznie droższe, w związku z czym, pielgrzymom bardzo zależy, aby znaleźć nocleg w państwowej placówce.

To rodzi kolejny problem, a mianowicie pośpiech na szlaku, żeby nie powiedzieć wyścig.

Ludzie wstają bardzo wcześnie, nawet w okolicach 4-tej w nocy i pędzą przed siebie, aby jak najszybciej znaleźć się na miejscu.

Na Camino Frances, albergue były w prawie każdej wiosce mijanej po drodze, więc można było robić dowolną ilość kilometrów. W wielu miejscach były też prywatne albergue, które zazwyczaj były tylko troszkę droższe od państwowych.

No cóż, my generalnie mamy bardzo dobre tempo, więc na szlaku raczej mijaliśmy osoby, a nie zostawaliśmy w  tyle i dzięki temu, problemów nie mieliśmy. Były jednak osoby, które nie miały szans albo nie wierzyły, że je mają i zawczasu planowały sobie inne rozwiązania.

Ewidentnym pozytywem camino portugalskiego jest natomiast to, że w prawie każdej miejscowości kończącej dany etap, są duże supermarkety. Na Camino Frances ani del Norte, takiego luksusu niestety nie było i do supermarketów chodziło się tylko w największych miastach.

Portugalia vs. Hiszpania.

Przejście portugalskiej części naszej trasy zajęło nam zaledwie cztery dni, ale wystarczyło, abyśmy zakochali się w tym kraju. Portugalia jest tania, piękna, łatwa w obsłudze, a w dodatku wszyscy mówią po angielsku. Jedzenie jest smaczne, a baza noclegowa, z której korzystaliśmy, okazała się być na zadziwiająco wysokim poziomie.

Po tym, jak przepłynęliśmy rzekę i znaleźliśmy się w Hiszpanii, momentalnie musieliśmy zapomnieć o łatwych i przyjemnych konwersacjach, jako że Hiszpanie mówią po angielsku słabo albo wcale.

Na szczęście, kraj ten ma inne zalety, wśród których na pewno trzeba wymienić znakomite jedzenie i kawę, która moim zdaniem, jest najlepsza na świecie.

Wygląda też na to, że mieszkańcy Galicji są coraz milsi, albo przynajmniej ja mam takie wrażenie. Mieliśmy same pozytywne przygody i bardzo przyjazne interakcje, czego podczas wcześniejszych pobytów, jakoś nie odnotowywałam.

Trasa.

Droga z Porto do Santiago de Compostela (280 km) zajęła nam 11 dni. Następnie, po jednodniowej przerwie, ruszyliśmy dalej. Po trzech dniach dotarliśmy do Muxia, a po kolejnym dniu do Fisterra.

W sumie chodziliśmy 15 dni i zrobiliśmy ok. 400 km. Zatrzymaliśmy się w następujących miejscach:

Porto – Vila do Conde – Marinhas – Carreco – A Guarda – Mougas – A Ramallosa – Redondela – Pontevedra – Caldas de Reis – Padron – Santiago de Compostela – Negreira – Olveiroa – Muxia – Fisterra.

Zwiedzanie.

Idąc, na typowe zwiedzanie nie mieliśmy zbyt wiele czasu ani energii. Na cały pobyt w Portugalii i Hiszpanii, mieliśmy jednak aż trzy tygodnie, więc udało nam się zarezerwować kilka dni na bardziej turystyczne rozrywki.

Porto.

Oczywiście zaczęliśmy od Porto, które kompletnie zwaliło nas z nóg. Miasto jest tak cudne, że aż nie mogłam uwierzyć. Jakoś nigdy wcześniej nie interesowałam się tym miejscem i nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tak piękne. Teraz już wiem, że na pewno będę chciała tam kiedyś wrócić.

Przepiękne panoramy można podziwiać z wielu punktów widokowych, na przykład z brzegów rzeki, spod katedry, z mostu Ponte Luizi. Sama nie wiem, gdzie podobało mi się najbardziej.

Oprócz tego, zahaczyliśmy o katedrę i kilka kościołów. Wiele z nich jest wyłożonych biało – niebieskimi płytkami, które robią piorunujące wrażenie.

Miasto cudo, naprawdę.

Santiago de Compostela.

W Santiago de Compostela byłam już po raz trzeci, ale zawsze fajnie jest pochodzić sobie po zabytkowym centrum.

Niestety z roku na rok turystów przybywa i jest naprawdę tłoczno. Strasznie to uprzykrza pobyt w mieście, no ale cóż? Nie ma na to rady, chyba, że wybierze się inną porę roku. A tak przynajmniej, następnym razem zamierzamy zrobić my.

Troszeczkę rozczarował mnie wygląd katedry. Gdy byłam w mieście w 2012, a później w 2013 roku, to wyglądała zupełnie inaczej. Jej fasada była dość ciemna, z żółto – pomarańczowymi przebarwieniami, które nadawały jej wyjątkowego czaru i tajemniczego powabu.

Teraz cała fasada jest już oczyszczona i moim zdaniem straciła bardzo dużo uroku. Wygląda jak każda inna katedra, których w Hiszpanii jest przecież tak wiele.

W środku wciąż trwają prace renowacyjne, więc nie odbywają się msze, a wiele rzeczy jest zasłoniętych. Wciąż jednak można udać się na tył ołtarza i objąć św. Jakuba, a także zobaczyć srebrną skrzynię z jego szczątkami.

Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie znajdujące się w pobliżu katedry muzeum – Museo das Peregrinacions e de Santiago. Bardzo dużo się tam dowiedziałam o pielgrzymkach, historii camino, św. Jakubie itp. Naprawdę warto tam zajrzeć.

Oviedo.

Tak się złożyło, że nasz lot powrotny był z Oviedo, więc to właśnie tam spędziliśmy ostatnie dni.

Miasto jest bardzo ładne, a zwłaszcza słynna Catedral de Oviedo. Spędziliśmy ok. trzy godziny, odkrywając jej zakamarki, zasłuchując się w historii i podziwiając relikwie.

Kto wie? Może to właśnie pod tą katedrą będziemy zaczynać nasze następne camino.

Co do samego miasta, to jest bardzo ładne, z piękną i znakomicie zachowaną starówką. Nie jest też zbyt tłoczne i bardzo łatwo się po nim poruszać.

Tylko lotnisko jest zadziwiająco daleko, ponad 40 km od miasta! Właściwie bliżej z niego do Aviles, niż do Oviedo.

Przystanki na naszej trasie.

Gdy siły dopisywały, staraliśmy się zwiedzać również miasteczka, w których się zatrzymywaliśmy. Nie było takich sytuacji zbyt wiele, ale kilka naprawdę pięknych miejsc, udało nam się zobaczyć.

Szczególnie oczarowały nas Vila do Conde oraz Pontevedra.

Muxia i Fisterra.

W obu tych miasteczkach byłam przy okazji moich wcześniejszych camino, ale z przyjemnością do nich wróciłam.

Muxia to moim zdaniem najpiękniejsze miejsce w całej Hiszpanii i zdecydowanie jedno z najpiękniejszych na świecie. Co więcej, panuje tam niepowtarzalna atmosfera.

W Fisterra też bardzo mi się podobało. Nawet bardziej niż ostatnio. Spędziliśmy tam zimny, aczkolwiek wspaniały wieczór podziwiając zachód słońca.

Ludzie poznani na szlaku.

Jedną z podstawowych zalet każdego camino, jest możliwość spotkania wspaniałych osób z całego świata.

Tym razem poznaliśmy ludzi z Niemiec, Hiszpanii, Portugalii, Włoch, Czech, Słowacji, Słowenii, Bułgarii, Ukrainy, Danii, Irlandii, Japonii, Korei Południowej, Salwadoru oraz oczywiście z Polski.

Zdecydowanie najciekawszą interakcję, mieliśmy z przemiłym starszym panem, który mieszka w Austrii. Thair, bo tak ma na imię, nie spędza jednak zbyt wiele czasu w domu, gdyż jest zapalonym piechurem, który przeszedł już w życiu ok. 20 000 km. Obecnie, już od ponad roku, idzie z Przylądka Nordkapp do Cape Town. Niesamowite, prawda?

Jedzenie.

Z jedzeniem w Portugalii i Hiszpanii nie było oczywiście żadnego problemu. W obu krajach jest znakomite.

Minusem jest tylko to, że restauracje są dość drogie, zwłaszcza te hiszpańskie. Na szczęście, przepyszne jedzenie można dostać również w supermarketach i to właśnie w nich, zaopatrywaliśmy się najczęściej.

Bagietki, oliwki, tuńczyk, szynka parmeńska, chorizo, pulpo, mejillones, różne rodzaje sera, wciąż ciepłe empanady. No i Kas oraz śmiesznie tania Rioja, ewentualnie piwo do popicia. Czego chcieć więcej?

Cafe con leche.

Kawy! To, czego nie może zabraknąć na camino, to znakomita, jedyna w swoim rodzaju, cafe con leche. Coś, bez czego ja absolutnie obejść się nie mogę. Absolutnie!

Przed moim pierwszym camino, czyli do 26-ego roku życia, w ogóle nie piłam kawy. Zmieniło się to właśnie na Camino Frances, gdy po raz pierwszy skosztowałam cafe con leche.

Będąc na szlaku, piję ją co najmniej raz dziennie, ale zazwyczaj częściej. Dodaje mi niesamowitej energii i sprawia, że idzie mi się lekko i sprawnie.

Z samego rana zawsze z niecierpliwością wyczekuję pierwszego baru, gdyż dopóki nie wypiję upragnionej filiżanki, w ogóle nie mam chęci iść.

Teraz Kasper ma tak samo.

Śniadania.

Śniadania staraliśmy się jeść na szlaku, w pięknych okolicznościach przyrody. Niestety nie zawsze pozwalała na to pogoda.

Koszty.

Camino mocno się komercjalizuje i ceny zauważalnie idą w górę. Nadal jednak, jest to dość tanie przedsięwzięcie.

W końcu gdzie indziej na świecie, znajdziemy noclegi od 6 do 15 € i to codziennie?

Jedzenie, jak już wspomniałam też jest w przystępnych cenach, a koszty transportu, jako że idziemy na nogach, odpadają zupełnie.

Napisane przez

Małgorzata Kluch

Cześć! Tutaj Gosia i Kasper. Blog wysrodkowani.pl jest poświęcony podróżom i życiu w Chinach. Po pięciu latach spędzonych w Azji i eksploracji tamtej części świata, jesteśmy z powrotem w Europie, odkrywając nasz kontynent.