Smutna historia Kambodży, czyli Tuol Sleng Genocide Museum i Choeung Ek Killing Fields.

Data wizyty: 21-25.02.2020.

Przekraczając granicę z Kambodżą czułam się bardzo dziwnie. Opuszczałam bezpieczną i swojską Tajlandię i udawałam się do bardzo słabo rozwiniętego kraju, po którym tak naprawdę nie wiedziałam, czego się spodziewać.

Zresztą różnica między Tajlandią, a Kambodżą jest ogromna i widoczna na pierwszy rzut oka.

Kambodża to bardzo biedny kraj, o niesamowicie smutnej historii. Co więcej, podobnie jak Laos, jest pozostawiona sama sobie.

Nie byłam wcześniej kompletnie zielona jeśli chodzi o historię Kambodży, ale dopiero wizyta w tym kraju i odwiedzenie tych wszystkich historycznych miejsc, które obnażają najgorsze oblicze ludzkiej natury, uświadomiły mi, jak wiele przeszli ci ludzie i przed jakimi wyzwaniami wciąż stoją.

Kambodża ma Angkor Wat, jeden z najwspanialszych zabytków na całym świecie, absolutne cudo, ale ja myśląc o tym kraju widzę przed oczami przede wszystkim Killing Fields, Tuol Sleng Genocide Museum, zdjęcia torturowanych więźniów, drzewo, o które rozbijano głowy noworodkom, znaki ostrzegające przed minami i ludzi bez kończyn.

Nie wiem czy jest jakiś kraj na świecie, który może się poszczycić brakiem czarnych kart w swej historii, ale wydarzenia, które miały miejsce w Kambodży i to zaledwie kilkadziesiąt lat temu, są tak smutne i przerażające, że mnie osobiście trudno było się tam skupić na zabytkach.

Widać, że ludzie próbują układać sobie życie i można wyczuć od nich niesamowity spokój, a twarze wciąż mają uśmiechnięte. To dobrze, gdyż nie można w nieskończoność roztrząsać historii, ale ja szczerze mówiąc, nie wiem jak oni to robią i skąd biorą tyle pozytywnej energii. Zwłaszcza, że kraj jest ruiną i myślę, że miną dziesięciolecia zanim sytuacja znacząco się poprawi.

Mnie osobiście bardzo przytłoczył też fakt, że wszelkie inicjatywy mające na celu poprawę warunków życia w Kambodży organizowane są oddolnie, przez różne organizacje pozarządowe. Oczywiście jest to wspaniałe, że ludzie się organizują i sami naprawiają swój kraj, ale gdzie jest rząd? Co rząd robi dla swojego kraju i jego mieszkańców?

Czerwoni Khmerzy i miny lądowe.

W dzisiejszym poście skupię się na wydarzeniach jakie miały miejsce podczas reżimu Czerwonych Khmerów i miejscach z nimi związanymi, które znajdują się w Phnom Penh i okolicach.

W jednym z kolejnych postów napiszę natomiast o problemie min lądowych i niewybuchów, które do tej pory są zakopane na terenach Kambodży i Laosu i stanowią śmiertelne zagrożenie dla mieszkańców tych krajów.

Reżim Czerwonych Khmerów (The Khmer Rouge).

Reżim Czerwonych Khmerów trwał zaledwie 3 lata, 8 miesięcy i 20 dni, ale kosztował życie prawie jednej trzeciej mieszkańców Kambodży.

Ideologia Czerwonych Khmerów opierała się na czterech założeniach: pełna niepodległość i samowystarczalność, utrzymanie rządów ludu, totalna i natychmiastowa rewolucja ekonomiczna, kompletna transformacja khmerskich wartości.

Po przejęciu władzy, Czerwoni Khmerzy natychmiast przystąpili do przebudowy kambodżańskiego narodu. Pierwszym krokiem miała być transformacja mieszkańców miast poprzez ciężką pracę, dzięki czemu mogliby przyczynić się do rozwoju nowej, opartej na rolnictwie, gospodarki. Ta miała się skupiać przede wszystkim na ogromnym wzroście produkcji ryżu.

Z powodu przymusowej ewakuacji z miast, zmarły tysiące ludzi.

Czerwoni Khmerzy wycofali też pieniądze, wolny rynek, normalną edukację, własność prywatną, zagraniczne ubrania, praktyki religijne i tradycyjną, khmerską kulturę.

Zniszczyli narodowy bank, a szkoły, szpitale, pagody, meczety, kościoły, uniwersytety i rządowe budynki zostały albo zamknięte albo zamienione w więzienia, czy też obozy reedukacyjne, stajnie i spichlerze.

Publiczny i prywatny transport przestały funkcjonować oraz zabroniono rozrywek, które nie były związane z rewolucją.

Czerwoni Khmerzy uważali, że tylko „czyści” ludzie mogą budować rewolucję, więc tuż po przejęciu władzy zaczęli aresztować i zabijać żołnierzy, oficerów, urzędników państwowych, intelektualistów, mieszkańców miast, a także osoby pochodzące z mniejszości, np. Wietnamczyków i Chińczyków.

Zginęło też dużo ich własnych żołnierzy i członków partii, których oskarżano o zdradę.

W Demokratycznej Kampuczy (jak nazywała się Kambodża podczas rządów Czerwonych Khmerów), był rząd, Zgromadzenie Narodowe, a także konstytucja. W rzeczywistości, całkowitą władzę sprawowała jednak Komunistyczna Partia Kampuczy.

Zbrodniarze wojenni.

Głównymi osobami w Demokratycznej Kampuczy, odpowiedzialnymi za zbrodnie reżimu byli: Khieu Samphan (prezydent), Pol Pot (premier i sekretarz Komunistycznej Partii Kampuczy), Nuon Chea, Ieng Sary, Vorn Vet, Son Sen, Ieng Thirith oraz Kaing Guek Eav alias Duch, który był naczelnikiem S-21.

Vorn Vet został aresztowany w listopadzie 1978 r. i trafił do więzienia S-21, gdzie później zginął. Son Sen został zabity wraz z całą swoją rodziną na rozkaz Pol Pota w 1997 r.

Pol Pot resztę życia (po upadku reżimu) spędził na wygnaniu, głównie w Tajlandii, gdzie zmarł w 1998 r.

W lutym 2009 r. rozpoczął się proces Kaing Guek Eav’a. Trzy lata później został skazany na dożywocie za zbrodnie wojenne i przeciwko ludzkości.

Duch przyznał się do zarzutów i wyraził skruchę, a także przeprosił za swoje zbrodnie. Dla ofiar i ich rodzin było to pewnie marne pocieszenie, ale dobrze wiedzieć, że przynajmniej zdawał sobie sprawę z tego, co zrobił.  

W 2011 r. zaczął się kolejny proces. Tym razem na ławie oskarżonych zasiedli: Khieu Samphan, Noun Chea, Ieng Sary oraz Ieng Thyrith. Dwoje ostatnich nie dożyło wyroku, a pozostałych w 2016 r. skazano na dożywocie.

Ostatnio czytałam w wiadomościach, że trybunał w Kambodży właśnie (wrzesień 2022 r.) podtrzymał wyrok sądu niższej instancji skazujący Khieu Samphan’a na dożywocie.

Oznacza to, że ludzie, którzy popełnili tak straszne zbrodnie i są odpowiedzialni za śmierć milionów swoich rodaków, do późnej starości cieszyli się wolnością i musiało minąć kilkadziesiąt lat, zanim spotkała ich sprawiedliwość. Jeśli oczywiście sprawiedliwością można nazwać więzienną celę w bardzo podeszłym wieku, u schyłku życia. Nie mówiąc już o tym, że niektórzy nie dożyli nawet końca procesu, a co za tym idzie, nigdy nie usłyszeli wyroku.

Jak to możliwe? Jak to możliwe, że w XXI w. wciąż są miejsca, w których zbrodniarzy wojennych nie spotyka praktycznie żadna kara?

Tuol Sleng Genocide Museum.

Przed przejęciem władzy przez Czerwonych Khmerów w 1975 r., Tuol Sleng było prestiżową szkołą średnią. Czerwoni Khmerzy zamienili ją na centrum przesłuchań S-21.

Klasy zostały podzielone na małe boksy, w których przykuwano więźniów do stalowych ram i torturowano do momentu, aż przyznali się do zarzucanych im przestępstw (które były oczywiście wyimaginowane). Później więźniowie byli wywożeni do Choeung Ek Killing Fields i zabijani. Na początku działania S-21, zabijano ich bezpośrednio na terenie więzienia.

W sumie w Tuol Sleng uwięziono ponad 18 000 ludzi, z czego wszyscy, poza dwunastoma osobami, zostali zamordowani.

Szkoła została przekształcona w Tuol Sleng Genocide Museum tuż po upadku reżimu, w 1979 r. Ung Pech, jeden z ocalałych, został pierwszym dyrektorem muzeum.

Gdy Czerwoni Khmerzy uciekali, zostawili po sobie kajdany, narzędzia tortur i stalowe ramy. Można je zobaczyć zwiedzając muzeum. Sale wypełnione są też zdjęciami więźniów. Historie niektórych z nich zostały opisane i wywieszone na ścianach.

W muzeum można również znaleźć książkę z dość dokładnymi zapisami wspomnień z pobytu w S-21.

W ogrodzie przy szkole znajduje się drążek do ćwiczeń, który Czerwoni Khmerzy przekształcili w narzędzie tortur. Wiązali więźniom ręce z tyłu, a następnie wyciągali ich w powietrze do góry nogami. Gdy ci tracili przytomność, zanurzali ich głowy w wiadrach ze śmierdzącą i brudną wodą (która normalnie służyła do użyźniania rosnących nieopodal zbóż), aby ich ocucić i kontynuować tortury.

Ocaleni.

Gdy zwiedzaliśmy Tuol Sleng, natknęliśmy się na stoiska, przy których siedzieli dwaj byli więźniowie S-21. Można było kupić książki i porozmawiać z nimi.

Długo się wahałam, ale ostatecznie nie zdobyłam się, żeby do nich podejść.

Nie byłam w stanie wymyślić, co niby miałabym im powiedzieć. Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.

W końcu, co ja mogę powiedzieć ludziom, którzy mają za sobą tak traumatyczne przeżycia?

Choeung Ek Killing Fields.

Drugim punktem, który koniecznie trzeba odwiedzić podczas pobytu w Phnom Penh są Choeung Ek Killing Fields, czyli miejsce, gdzie Czerwoni Khmerzy zwozili ludzi m.in. z Tuol Sleng, tylko po to, by ich zabić.

Pierwsze co zobaczymy po dotarciu na miejsce, to mały, zgrabny budynek z makabrycznym wnętrzem.

Jest to stupa z przeszklonymi ścianami, za którymi znajdują się tysiące ludzkich czaszek. Należą do ofiar Czerwonych Khmerów, które zostały znalezione w masowych grobach. Złożono je w stupie, aby je zabezpieczyć i upamiętnić śmierć ofiar reżimu.

Na terenie Choeung Ek Killing Fields znajdziemy też wiele tabliczek wyjaśniających, co działo się w danych miejscach.

Przykładowo, zobaczymy punkt, w którym zatrzymywały się ciężarówki przywożące więźniów. Stamtąd byli oni prowadzeni prosto do dołów, gdzie dokonywano egzekucji.

Z czasem zaczęto przywozić tak wiele osób, nawet ponad 300 dziennie, że Czerwoni Khmerzy nie nadążali ich zabijać i część z nich trafiała do prowizorycznego więzienia.

W innym miejscu znajdował się magazyn, gdzie trzymano chemiczne substancje, którymi posypywano ciała. Miało to na celu zarówno powstrzymać zapach, tak aby pracujący w okolicy ludzie nie nabrali podejrzeń, jak i dobić tych, którzy jeszcze żyli.

Chyba najbardziej przerażające jest drzewo, o które trzymając za nogi, rozbijano głowy niemowlętom i dzieciom. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś mógłby zdobyć się na taki czyn, ale według logiki Czerwonych Khmerów, z dzieci nie było pożytku, a poza tym, mogłyby w dorosłym życiu szukać zemsty.

Pod koniec 1980 r. na terenie Choeung Ek Killing Fields odkopano 86 ze 129 masowych grobów i znaleziono szczątki 8985 osób. W największym grobie znajdowało się 450 zwłok.

Dojazd do Choeung Ek Killing Fields.

Choeung Ek Killing Fields znajdują ok. 15 km od centrum miasta i trzeba pomyśleć o transporcie, żeby tam dojechać.

My zdecydowaliśmy się na tuk tuka, co moim zdaniem, jest dość niebezpieczne. Tuk tuk jedzie bowiem autostradą, tuż obok ciężarówek.

Nie była to przyjemna przejażdżka.

Leave a Reply

Your email address will not be published.


*