Rong Suea Ten Temple, Chiang Rai, Tajlandia.

Trzy kolory Chiang Rai: biały, niebieski i czarny.

Data wizyty: 15-19.03.2020.

Chiang Rai to zdecydowanie jedno z najfajniejszych miejsc, jakie odwiedziliśmy w Tajlandii. Panuje tam zupełnie inny vibe niż w południowych, liczniej odwiedzanych częściach kraju. Jest tak jakoś luzacko, spokojnie i bardzo artystycznie. Ten ostatni aspekt spodobał nam się oczywiście najbardziej.

Specyficzna atmosferę miasta udało nam się naprawdę dobrze odczuć, pomimo tego, że do Chiang Rai trafiliśmy w drugiej połowie marca 2020 roku, gdy sytuacja pandemiczna bardzo dynamicznie się rozwijała. Ciężko było przewidzieć, co stanie się za kilka tygodni, a nawet dni. Turyści już nie przylatywali do krajów azjatyckich, a już na pewno nie licznie i w Chiang Rai było to bardzo dobrze zauważalne. Przechadzaliśmy się opustoszałymi ulicami, a odwiedzając atrakcje turystyczne, byliśmy jednymi z nielicznych zwiedzających. Fajnie było mieć całe miasto dla siebie, ale jednocześnie wyczuwalna była atmosfera lekkiego niepokoju, która i nam się udzieliła.

Nie było to oczywiście nieuzasadnione, gdyż jak pisałam w poprzednim poście, tuż przed naszym wyjazdem z Laosu, Polska zamknęła przestrzeń powietrzną i musieliśmy zmienić nasz plan powrotu.

Termin pasował nam jak najbardziej, gdyż i tak mieliśmy wracać do Polski końcem marca, ale na pewno nie spodziewaliśmy, że odbędzie się to w takich warunkach i przy takim stresie.

#LOTdoDomu.

Właśnie będąc w Chiang Rai zaopatrzyliśmy się w bilety lotnicze do Warszawy w ramach akcji #LOTdoDomu, ale nie było to ani łatwe, ani przyjemne.

Z początku mówiono, że loty dla Polaków z Azji odbędą się z Singapuru, co było wyjątkowo idiotycznym pomysłem. Natomiast, gdy ktoś wreszcie zdał sobie sprawę, ilu Polaków jest w samej Tajlandii i ruszyła sprzedaż biletów, to nie udało nam się załapać na kilka pierwszych lotów.

Na szczęście, na któryś tam z kolei się załapaliśmy i ostatecznie staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami skandalicznie drogich biletów do Polski i mogliśmy w miarę spokojnie wyczekiwać lotu. Lotu, podczas którego z powodu pandemii mogliśmy dostać tylko bułki. Widać zjedzenie bułki podanej przez stewardessę było ok, ale gdyby ta sama stewardessa podała nam ciepły posiłek, to znaleźlibyśmy się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

No nic, nie będę się rozwodzić nad wszystkimi niedorzecznościami związanymi z akcją #LOTdoDomu. Najważniejsze jest to, że udało nam się wrócić do kraju i to w terminie, który nam odpowiadał, tym samym szczęśliwie i w miarę bezproblemowo realizując „plan” naszej wielkiej podróży.

Zwiedzanie Chiang Rai.

Pomimo tego, że zdobywanie biletów lotniczych zajęło nam sporo czasu, to wciąż udało nam się zobaczyć główne atrakcje Chiang Rai, pojeść pysznego jedzonka, a nawet spędzić trochę czasu w naszym hotelowym basenie.

W tym miejscu warto wspomnieć, że pensjonat, w którym się zatrzymaliśmy był super i na pewno warto go polecić – Chian Guesthouse.

Co do zwiedzania miasta, to Chiang Rai słynie oczywiście z powszechnie rozpoznawalnej chyba na całym świecie White Temple.

Jak się jednak okazuje, w mieście jest też niebieska Rong Suea Ten Temple, a także utrzymane w czarnej kolorystyce Baandam Museum.

Odwiedziliśmy wszystkie te „kolorowe” miejsca i polecamy. Co prawda Baandam Museum jest dość makabryczne, to jednak przedstawia dzieła lokalnego artysty, a tym samym wpisuje się i jednocześnie stanowi o klimacie całego miasta. Chociażby dlatego warto zawitać i tam.

Poza tymi największymi atrakcjami Chiang Rai, naszą uwagę zwróciła również złota wieża zegarowa, a także oryginalny pomnik, znajdujący się w pobliżu naszego pensjonatu.

Specyficzną, artystyczną atmosferę miasta, znakomicie oddaje również dworzec autobusowy.

White Temple.

White Temple to arcydzieło. Nie ma co do tego wątpliwości.

Nawet jeśli komuś nie bardzo podoba się tego rodzaju sztuka, to chyba każdy doceni jak wiele pracy zostało włożonej do budowy tej świątyni i z jaką dokładnością zadbano nawet o najmniejsze szczegóły.

White Temple to bowiem nie tylko sama świątynia, ale również ogromny teren wokół niej, na którym znajdziemy inne budynki, mosty, rzeźby, pomniejsze figurki, malowidła i sama już nie wiem co jeszcze. Wszystko oczywiście wykonane z rozmachem. Oczy aż bolą od takiej ilości złota i nawet toaleta wygląda jak pałac.

My spędziliśmy tam ponad trzy godziny, wszystko dokładnie oglądając i co chwilę zatrzymując się przy kolejnych osobliwych elementach.

Trzeba przyznać, że Kung Fu Panda, Pikachu, czy też Minionek to postaci raczej niespotykane na ścianach buddyjskich świątyń, więc warto tu zajrzeć chociażby dla tego unikatowego doświadczenia. Czegoś takiego nie zobaczymy nigdzie indziej na świecie.

White Temple z pewnością nie jest świątynią, która zleje nam się w pamięci razem z dziesiątkami innych świątyń, jakie mieliśmy okazję odwiedzić do tej pory.

Rong Suea Ten Temple.

W Rong Suea Ten Temple przeważa kolor niebieski. Budynek jest niebieski z zewnątrz, wewnątrz, różne elementy dekoracyjne też są niebieskie. Nawet budda wydaje się niebieski, chociaż tak naprawdę jest biały.

Jest to nowa świątynia, wybudowana w 2005 r., aczkolwiek na miejscu starej, opuszczonej świątyni, w której buszowały zwierzęta, w tym podobno tygrysy. Inna nazwa Rong Suea Ten Temple to zresztą Tiger Temple.

Moim zdaniem jest tam trochę kiczowato, ale na pewno jest to kolejne nietypowe miejsce kultu i będąc w Chiang Rai, na pewno warto tam wstąpić.

Baandam Museum.

W języku tajskim „baan” oznacza dom, a „dam” czerń. Czarny dom nie jest jednak jedną konstrukcją, a zbiorem blisko 40 budynków o różnych kształtach i rozmiarach, rozsianych w ogromnym ogrodzie. Zbudowane są z drewna, betonu, cegieł, szkła i terakoty.

Ich twórcą jest Thawan Duchanee, tajski artysta pochodzący z Chiang Rai, który tworząc od ponad 50 lat, odegrał dużą rolę w promowaniu tajskiej sztuki za granicą. Jego dzieła znajdują się w wielu muzeach w Tajlandii, a także w innych krajach azjatyckich, Europie i Ameryce Północnej.

W domkach mieszczą się kolekcje obrazów, rzeźb, kości zwierzęcych, skór, rogów, srebra, złota i wielu innych przedmiotów z całego świata. Kolekcja jest co najmniej interesująca, aczkolwiek mnie w pierwszej kolejności nasuwa się na język inne określenie – makabryczna. Gdybym trafiła tam przez przypadek, nie wiedząc, że to muzeum, to pomyślałabym, że jestem w domu seryjnego mordercy.

Oczywiście nie wszystkie domki są takie przerażające, ale jeden z największych budynków, mieszczący ogromne skóry krokodyli i wielkie konstrukcje z rogów, i poroży, wprowadza zwiedzających w dość specyficzny nastrój.

Jak dla mnie, odpał totalny!

Powrót do Bangkoku.

Na koniec, po dość stresującej podróży, przybyliśmy wreszcie do Bangkoku, który teraz wydawał się zupełnie innym miastem niż zaledwie miesiąc wcześniej, gdy byliśmy tam ostatnio.

Co prawda życie zdawało toczyć się w miarę zwyczajnie, ale wyczuwalna była atmosfera napięcia.

Trochę się nam udzieliła, gdyż zrezygnowaliśmy z aktywności, którym normalnie oddawalibyśmy się w Bangkoku i poza krótkimi spacerami do sklepów, czas spędzaliśmy w hotelu i jego bezpośredniej okolicy.

Była to duża odmiana po Chiang Rai, gdzie zachowywaliśmy się jeszcze całkowicie normalnie.

Dość znamienna była wizyta w pobliskim biurze turystycznym, gdzie wykupiliśmy transport na lotnisko. Jeden z naszych rozmówców życzył nam „good luck” z miną, która zdawała się mówić: „nie liczcie na to, że uda się Wam wyjechać”. Powiedziałam, że lecimy specjalnym, wyczarterowanym samolotem, zorganizowanym przez rząd, ale nie miałam wrażenia, że udało mi się go przekonać.

No nic, w rezultacie oczywiście udało nam się i dojechać na lotnisko i wylecieć z Tajlandii i generalnie wszystko dobrze się skończyło. Nie ulega jednak wątpliwości, że było to dość nietypowe i zdecydowanie niespodziewane zakończenie naszej wielkiej podróży. Nigdy bowiem nie spodziewalibyśmy się, że na całym świecie zapanuje pandemia i będziemy wracać do nowej, pandemicznej rzeczywistości w Polsce. W dodatku prosto na 2 – tygodniową kwarantannę.

Leave a Reply

Your email address will not be published.


*