Jezioro, Khao Sok, Tajlandia.

Khao Sok – turkusowe jezioro, jaskinia Nam Talu oraz nocleg w bungalowach na wodzie.

Data wizyty: 04-07.02.2020.

Khao Sok to miejsce, co do którego mam niesamowicie mieszane uczucia. Z jednej strony, nie da się pominąć faktu, że jest to niebywale piękny zakątek z krajobrazami zapierającymi dech w piersiach. Z drugiej jednak strony, ta cała turystyczna otoczka, na którą jesteśmy tam skazani, może doprowadzić do szaleństwa.

Nie ukrywam, że na wspomnienie o Khao Sok zazwyczaj boli mnie też brzuch. Jak dla mnie jest tam dość niebezpiecznie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że codziennie przyjeżdżają tam setki turystów i nic im się nie dzieje, ale historie z Internetu, a zwłaszcza ta wyjątkowo tragiczna o jaskini, silnie oddziałują na moją wyobraźnię.

Podobnie jak te o pływających w jeziorze kobrach, pożarach silników na łódkach i innych „przygodach”, o które tak łatwo nie tylko w Tajlandii, ale w niemal całej Azji. Wszystko to sprawia, że bezgraniczną miłością bynajmniej do Khao Sok nie pałam.

Generalnie podobało mi się tam bardzo, ale nie jest to miejsce, do którego będę chciała jeszcze kiedyś wrócić.

Agencja.

Dwie noce spędziliśmy w małej wiosce, w której można zapisać się na wycieczkę po jeziorze i w której aż roi się od turystów. Język polski słyszeliśmy tam dosłownie na każdym kroku.

Agencji organizujących wycieczki z noclegami w bungalowach na jeziorze jest co najmniej kilka, ale my niestety nie wybraliśmy najlepiej. Niestety nie pamiętam nazwy naszej agencji, ale prowadził ją obficie wytatuowany koleś. Trochę minął się z prawdą opisując co jest w standardzie, nasze bungalowy były kiepskie i bez łazienek, a kładki, po których musieliśmy się poruszać, mocno chybotliwe. Nasz przewodnik miał natomiast ewidentne zapędy do romantycznych uniesień wśród porannych mgieł, ale do jakiejkolwiek pomocy swojej grupie to już nie. Najbardziej zirytowało mnie jego zachowanie w jaskini, gdyż naprawdę nie można było na niego liczyć.

Początek dwudniowej wycieczki.

Wszystko zaczęło się od transportu z wioski do małego portu, z którego wypłynęliśmy ładną, drewnianą łódką.

Krajobrazy od samego początku były przepiękne! Naprawdę niebywałe!

Niezwykle głęboki błękit wody oraz dzika zieleń drzew i wzgórz cudnie komponowały się z żółto – pomarańczowym piachem na brzegach. Kolory były tak intensywne, że aż trudno było uwierzyć, że są prawdziwe.

Wizualnie była to naprawdę wspaniała przeprawa.

Bungalowy.

W pewnym momencie dopłynęliśmy do małej zatoczki, w której były bungalowy, w których mieliśmy spędzić noc. Każdy sam wybierał sobie domek.

Była tam też strefa wspólna, w której serwowano posiłki i pomost, z którego można było schodzić do wody. Do dyspozycji były również kajaki, bodajże dwa.

Łazienki były usytuowane znacznie wyżej niż bungalowy, więc szło się do nich po schodach. Nie było to zbyt wygodne, zwłaszcza w nocy. Co gorsza, do pokonania była też drewniana ścieżka na wodzie, na którą składały się zbutwiałe deski i bale. W niektórych miejscach były one narzucone na siebie bez żadnego składu i wszystko trzęsło się i ruszało pod nogami. Jako że uraczyliśmy się wieczorem kilkoma piwkami, tych mrożących krew w żyłach wycieczek do toalety mieliśmy całkiem sporo. Każda kolejna była gorsza od poprzedniej, gdyż przynosiła nieodwracalne zmiany w składzie ścieżki. Nie przesadzam, te bale dosłownie wymykały się spod nóg, więc myślę, że mieliśmy sporo szczęścia, że nikt z nas nie wylądował w nocy w jeziorze.

Nam Talu Cave.

Pierwszym punktem programu po dotarciu do bungalowów, był krótki trekking w dżungli i przejście przez Nam Talu Cave.

Wiedziałam z Internetu, że w tej jaskini doszło kiedyś do strasznej tragedii. Mianowicie, grupa turystów z przewodnikami znajdowała się we wnętrzu jaskini, gdy na zewnątrz zaczął padać deszcz. Wody przybyło tak dużo, że wdarła się do jaskini i porwała prawie wszystkich uczestników wycieczki.

Para Brytyjczyków zdążyła wspiąć się po skałach na wyższy poziom. Niestety mężczyzna po jakimś czasie postanowił popłynąć w poszukiwaniu pomocy i też zginął. W sumie zginęło wtedy osiem osób: sześciu turystów, w tym dzieci i dwóch tajskich przewodników. Jedyną ocalałą była młoda Brytyjka.

Teraz w okolicy jaskini są tabliczki informujące, żeby nie wchodzić do jej wnętrza podczas deszczu i między czerwcem, a połową grudnia (01.06 – 14.12). Ciekawa jestem, czy faktycznie jest to przestrzegane.

Ostrzeżenia jednak są i wielkie napisy DANGER! powinny skutecznie odstraszać ewentualnych śmiałków.

Inna sprawa, że nie do końca rozumiem sens przeprawy przez tą jaskinię również w porze suchej. Ja osobiście nawet nie pamiętam co tam widziałam, gdyż cały czas byłam skupiona na tym, jak tam jest niebezpiecznie.

W jaskini jest bardzo ciemno, więc niewiele widać, a w niektórych miejscach przechodzi się przez wodę. Jedno takie przejście jest szczególnie niebezpieczne i nie potrafię nawet określić, czy sięgałam tam dna, czy nie.

Szło się przy pionowej ścianie skalnej, której dość ciężko było się chwycić. Na nogi była jakaś mała półka skalna całkowicie pod wodą i ja osobiście nie sprawdzałam, co by się stało, gdybym z niej zeszła. Próbowałam wcześniej dowiedzieć się, czy są na tyle głębokie miejsca, że faktycznie kryje dorosłego człowieka, ale usłyszałam sprzeczne wersje, więc po prostu nie wiem.

W każdym razie, ta krótka przeprawa była dość przerażająca, przynajmniej dla mnie, a jako że woda płynęła z mocno wyczuwalnym nurtem, po czym kłębiła się i znikała pod skałami, to naprawdę nie byłam w stanie skupić się na urokach jaskini. Przynajmniej nie w tym miejscu.

Nasz przewodnik szedł przed siebie i nie służył absolutnie żadna pomocą, a nawet radą, gdzie się złapać, czy jak sobie poradzić w danym momencie. Był naprawdę do dupy!

Podsumowując, wyjście z jaskini przyjęłam z ogromną ulgą i nigdy więcej się tam nie wybieram. Za bardzo mnie stresują takie przygody.

Rejs po jeziorze.

Pod wieczór zostaliśmy zabrani na rejs po jeziorze, kiedy to mieliśmy okazję podziwiać krajobrazy w zupełnie innej odsłonie. Chylące się ku zachodowi słońce spowijało wszystko w nieco pomarańczowych barwach. Było pięknie!

Poranny rejs we mgle.

Z samego rana znów wypłynęliśmy na jezioro, tym razem we mgle.

To było właściwie mistyczne doznanie, gdyż czegoś tak pięknego chyba nigdy nie widziałam.

Zdjęcia całkiem nieźle to oddają, ale oczywiście najlepiej zobaczyć to na własne oczy. Jest to piękne i naprawdę niesamowite przeżycie.

Nasz przewodnik odjechał kompletnie jeśli chodzi o patetyzm i rozmarzone pozy. Być może ogarnęła go nostalgia, gdyż opowiadał nam wtedy o historii jeziora.

Pra Kie Phet Cave.

W drodze powrotnej zawitaliśmy do jeszcze jednej jaskini – Pra Kie Phet.

Znajduje się ona na wysokości i trzeba pokonać schody, aby do niej wejść, więc ryzyka zalaniem nie ma. Człowiek od razu lepiej się wtedy czuje!

W jaskini do zobaczenia są fajne formy skalne i jest stamtąd przepiękny widok na okolicę.

W dalszej kolejności zatrzymaliśmy się przy skałach wystających z wody. Widok jest to naprawdę piękny i o ile dobrze pamiętam, to chyba właśnie tam nastąpił czas na rozmarzone zdjęcia na dziobie łódki. My oczywiście takowe sobie odpuściliśmy.

Spod skał udaliśmy się już bezpośrednio do portu, powyżej którego rozciąga się park. Mieliśmy tam chwilę na lunch i obejrzenie sobie jeziora z góry.

Khao Sok to naprawdę przepiękne miejsce. Krajobrazy wręcz zapierają dech w piersiach. Cudo, cudo i jeszcze raz cudo!

Szkoda tylko, że bez agencji turystycznej ani rusz, a później jesteśmy skazani na naburmuszonego przewodnika i wszystko musimy robić według planu. Taki układ naprawdę potrafi popsuć ogólne wrażenie i w tym przypadku właśnie tak było.

Poza tym, do kwestii bezpieczeństwa podchodzi się tam dość luźno, co owszem, jest dość powszechne w Azji, ale mnie wciąż trudno się do tego przyzwyczaić.

Leave a Reply

Your email address will not be published.


*