Minęły dwa miesiące odkąd jesteśmy w Chinach. W tym czasie mieliśmy okazję poobserwować trochę Chińczyków i ich zachowanie w przestrzeni publicznej. Do pewnych wniosków doszliśmy już na samym początku naszego pobytu, a z kolejnymi tygodniami, tylko utwierdzaliśmy się w naszych przekonaniach. Generalnie, możemy zgodnie stwierdzić, że nie ma drugiego narodu, który by nas tak irytował i drażnił niemal na każdym kroku. Oboje byliśmy już w kilkunastu krajach, w wielu z nich na dłużej, ale nigdy nie mieliśmy tak silnych i jednocześnie negatywnych odczuć względem zamieszkujących ich ludzi. To, z czym mamy do czynienia w Chinach, jest dla nas zupełnie nowym doświadczeniem.

Każdy wie, że Chińczycy to najliczniejszy naród na świecie, a Chiny są bardzo przeludnione. Można łatwo wywnioskować, że jest to bardzo niekomfortowa sytuacja: dużo ludzi, mało przestrzeni. Naturalne wydaje się założenie, że w takiej sytuacji wyjątkowo ważne jest, aby w kraju panował porządek, a ludzie raczej nawzajem ułatwiali sobie życie, a nie jeszcze bardziej je utrudniali.

Nie wiem skąd wzięło się u mnie to wyobrażenie (być może wiązałam to z faktem, że Chiny to komunistyczny kraj), ale przed przyjazdem do Chin, wydawało mi się, że tutaj jest restrykcyjne prawo, którego każdy przestrzega. Myślałam, że są jasne reguły postępowania i nikt za bardzo się nie wychyla. Myślałam, że panuje dyscyplina, a ludzie szanują się nawzajem. Myślałam też, że istnieje coś takiego jak przepisy drogowe, a ludzie potrafią jeździć samochodami.

Po dwóch miesiącach w Chinach, tak bardzo zmienił się mój pogląd w tych dziedzinach, że wszystkie moje wcześniejsze założenia wydają mi się niesamowicie absurdalne. Nie wiem skąd w ogóle je wzięłam!

Wyzwanie numer jeden – przejść przez pasy i przeżyć.

Zacznę od najważniejszej kwestii, czyli właśnie przepisów drogowych. Zakładam, że one istnieją, chociaż kompletnie nie widać tego na ulicach. Każdy jeździ jak mu się podoba. Nikt nikomu nie ustępuje miejsca, nikt nie zatrzymuje się, jak przez pasy idą piesi. Nagminne jest również nierespektowanie czerwonego światła, co już w ogóle wydaje mi się absurdalne, zwłaszcza na skrzyżowaniach w dużych miastach, gdzie samochodów jest przecież masa!

Zdarza się, że na samym środku skrzyżowania spotka się nagle kilka samochodów i e-bike’ów, a czasami i jakiś szalony pieszy, bo nikt nie rozejrzał się wokół siebie i wszyscy ruszyli do przodu, żeby tylko jak najszybciej przejechać. Gdy się już spotkają, to żaden nie chce ustąpić i stoją tak zablokowani i trąbią, tak jakby miało im to pomóc.

Ostatnio zdziwiłam się bardzo, gdy zobaczyłam chłopaka na e-bike’u, który wjeżdża na skrzyżowanie i skręcając w prawo, nawet nie zerka na światła ani nie sprawdza czy coś jedzie. Zamiast tego, był wpatrzony w telefon i nie spuścił z niego wzroku nawet na sekundę.

Nie jest to zresztą odosobnione zdarzenie, bo kierowcy e-bike’ów z zasady nie patrzą na drogę i dlatego tak często się ze sobą zderzają. Nie jestem już nawet w stanie zliczyć ile stłuczek widziałam przez te dwa miesiące.

Najniebezpieczniejsze są jednak autobusy. Wydaje mi się, że ich kierowcy nie mają litości. Jeżdżą po małych ulicach z taką prędkością, że często mam wrażenie, że oni wręcz szukają okazji, żeby kogoś zabić. Jest to o tyle niedorzeczne, że oni są przecież w pracy i domyślam się, że płaci im się za godziny, a nie ukończone kursy, więc nie powinno im się aż tak bardzo spieszyć.

Przez dwa miesiące może raz zdarzyło mi się, żeby ktoś przepuścił mnie na pasach. Jeśli nie ma świateł, to naprawdę trudno jest przejść przez ulicę i zazwyczaj trzeba to robić dwuetapowo. Najpierw pokonać jeden pas, a później drugi. Może się zdarzyć tak, że utkniemy na środku ulicy i będziemy musieli czekać aż na następnym skrzyżowaniu zatrzyma się ruch w naszą stronę i dopiero wtedy przejść. Szanse na to, że ktoś nas przepuści, są bliskie zera.

Jeśli jesteśmy na skrzyżowaniu, na którym są światła, przejście przez ulicę jest odrobinę łatwiejsze, aczkolwiek tylko odrobinę. Nie ma tu bowiem czegoś takiego jak u nas, że można skręcić w prawo jak jest zielona strzałka, ale trzeba przepuścić pieszych. Tutaj samochody skręcają na zielonej strzałce i to one mają pierwszeństwo, a piesi muszą zejść im z drogi. Dlatego nie warto czekać aż zaświeci się zielone światło. Dużo bezpieczniej jest zacząć przechodzić przez ulicę jak kończy nam się czerwone światło i zrobić to kilkuetapowo, ustępując po kolei samochodom jadącym w różnych kierunkach.

Kiedyś pod moją szkołą widziałam osobę przeprowadzającą dzieci przez ulicę. Miała kamizelkę i znak STOP i stała na pasach z gromadką dzieci, ale żaden samochód nie chciał się zatrzymać. Wszyscy ją ignorowali i jechali dalej. Nie zdziwiłabym się, gdyby większość z nich była jeszcze poirytowana, że ktoś im macha znakiem przed maską samochodu.

Nie ma też zwyczaju zatrzymywania się, gdy autobus podjeżdża na przystanek. Dlatego wysiadając z autobusu, tuż przed postawieniem nogi na ziemię, warto spojrzeć w prawo. Inaczej można wylądować pod e-bike’em.

Inna sprawa, że kierowcy autobusów nie zawsze zatrzymują się na przystankach. Jeśli zrobi się kolejka i na przystanek podjeżdża już trzeci albo nawet czwarty autobus, to kierowcy wcale nie czekają, aż pierwsze dwa odjadą, tylko zatrzymują się tam gdzie stoją. Wysiadające osoby lądują wtedy bezpośrednio na ulicy, albo w krzakach, a wsiadające osoby zaczynają biec, żeby tylko zdążyć wsiąść do autobusu, zanim odjedzie. Nikt nie dba o bezpieczeństwo pasażerów, nawet oni sami.

Piesi nie są wcale lepsi. Bezmyślnie wchodzą na ulicę, kompletnie nie zwracając uwagi na pojazdy. Czasami nawet nie rozejrzą się wokół siebie. Nieraz widziałam ludzi wchodzących nawet na te najbardziej ruchliwe ulice, z kilkoma pasami, a raz odnotowałam kolesia, który szedł samym jej środkiem.

Jeśli chodzi o parkowanie, to też oczywiście nie ma żadnych zasad. Można podjechać sobie pod samo wejście do sklepu i zaparkować tak, żeby każdy kto idzie chodnikiem, musiał zejść na ulicę i obejść samochód. Można też zostawić e-bike na środku chodnika. Nie przy ścianie, nie przy krawężniku, ale na samym środku. Czemu nie?!

Codziennie widzę chodniki doszczętnie poblokowane przez samochody stojące w poprzek. Nikt nie reaguje, ani policja, ani przechodnie. Nikt nikomu nie zwraca uwagi.

Kolejne prawo, które u nas jest przestrzegane, a w Chinach nie, to zakaz używania klaksonów. Tutaj trąbi się non-stop. Trąbi się na pieszych, trąbi się na inne samochody i najwyraźniej trąbi się z przyzwyczajenia, bo regularnie widzę kierowców, którzy jadą pustą drogą, a i tak trąbią. Na dłuższą metę jest to nie do wytrzymania, a w normalnych ludziach wywołuje mordercze instynkty.

Mówiąc krótko, na drogach w Chinach obowiązuje prawo natury. Kto pierwszy, większy, szybszy, głośniejszy, ten lepszy. Jeśli jesteś pieszym, to masz przerąbane i jest to tylko i wyłącznie w twoim interesie, żeby przeżyć przechodząc przez ulicę.

Jak dla mnie, to nie jest inna kultura. To brak jakiejkolwiek kultury i poszanowania dla drugiego człowieka.

A żeby jeszcze poprzeć swoje słowa faktami, powołam się na stronę internetową www.car-accidents.com, którą właśnie odkryłam i na której możemy przeczytać: “Zgodnie z oficjalnymi danymi, na chińskich drogach dochodzi do ok. 450 000 wypadków rocznie, w których rannych zostaje 470 000 osób i ginie 100 000 osób. (…) Według badań, 92% tych wypadków jest wynikiem nieumiejętności prowadzenia samochodu. (…) Według raportu WHO, rzeczywista liczba ofiar śmiertelnych na chińskich drogach, to ponad dwukrotność oficjalnej liczby, czyli ok. 250 000 zabitych każdego roku. Te badania przewidują, że każdego dnia na chińskich drogach zostaje rannych 45 000 osób, a 680 ginie. Zdaje się, że śmierć w wypadku drogowym jest najczęstszą przyczyną śmierci wśród osób pomiędzy 15 a 45 rokiem życia. (…) 20% wszystkich wypadków śmiertelnych na świecie zdarza się w Chinach”.

Wyzwanie numer dwa – wysiąść z metra na swojej stacji.

Kolejnym niedorzecznym zwyczajem Chińczyków jest wpychanie się do metra, jak tylko podjedzie pociąg i otworzą się drzwi. Nikt nie przepuszcza osób, które chcą wysiąść. Jeśli jest to jedna z pierwszych stacji, to nie ma większego problemu, bo wysiadających jest wtedy mało, ale jeśli jesteśmy np. na stacji tranzytowej, to łokcie muszą iść w ruch albo wsiadające osoby nie wypuszczą nas z wagonu.

Na posadzce są strzałki, które pokazują, żeby ustawić się po bokach, a środek jest przeznaczony dla osób wysiadających, ale dla Chińczyków jest to niezrozumiałe. Rzucają się do środka na złamanie karku albo powoli prześlizgują bokiem i jak najszybciej próbują zająć miejsce. Jest to nielogiczne i najzwyczajniej w świecie głupie, ale oni najwyraźniej jeszcze tego nie odkryli.

Całe szczęście, że torowisko jest odgrodzone panelem, który otwiera się dopiero po zatrzymaniu pociągu, bo jestem przekonana, że Chińczycy wpadaliby tam na porządku dziennym.

To samo dotyczy oczywiście również innych środków transportu. Kiedyś czekałam na przystanku pod moją szkołą i widziałam jak podjeżdża autobus, a wszystkie dzieci rzucają się w jego stronę. Co gorsza, autobus cały czas był w ruchu i minęło jeszcze sporo czasu, zanim udało mu się podjechać na przystanek i zatrzymać. Wszystkie dzieci przepychały się i część z nich była wciśnięta na jego boczną ścianę. Wystarczyło żeby któreś się potknęło i natychmiast znalazłoby się pod kołami. Na chodniku stało kilku, a może nawet kilkunastu dorosłych, ale nikt nie zwrócił na to uwagi i nikt nie upomniał dzieci.

W Chinach nie ma też zwyczaju ustępowania miejsca starszym, czy kobietom z dziećmi. Od czasu do czasu się to zdarzy, ale bardzo rzadko. A jeśli już ktoś ustępuje miejsca, to jest to zazwyczaj kobieta, bo faceci rozwalają się na siedzeniach i mają wszystko gdzieś. Kiedyś jechaliśmy metrem i oboje mieliśmy miejsca siedzące. W pewnym momencie Kasper wstał, żeby ustąpić miejsca kobiecie z małym dzieckiem. Zanim dobrze się wyprostował, na jego miejsce czym prędzej wśliznął się jakiś koleś, który stał w pobliżu. Aż zagotowała się we mnie krew. Zwróciłam mu uwagę i chociaż jestem przekonana, że nie znał angielskiego, to wiem, że wszystko wyczytał z mojego tonu i spojrzenia. Zrobiło mu się bardzo głupio, przeprosił, wstał i puścił tą kobietę. Nie wiem co bym mu zrobiła, gdyby zachował się inaczej.

Czy można powiedzieć, że są to różnice kulturowe? Wydaje mi się, że nie. To najzwyczajniej w świecie, brak kultury.

Wyzwanie numer trzy – zrozumieć, że tutaj liczysz się tylko ty.

W Polsce i w ogóle w Europie, zasadą jest zachowywać się tak, aby nikomu innemu nie przeszkadzać. W Chinach natomiast, każdy zachowuje się tak, żeby jemu było dobrze, a innymi ludźmi nie zaprząta sobie głowy.

Dlatego idąc chodnikiem, widzimy jak ktoś cofa e-bike i nawet nie patrzy za siebie. Jeśli ktoś tam jest, to powinien się przesunąć.

Chodniki są zazwyczaj zatłoczone (w dużej mierze z powodu zaparkowanych na nich samochodów i e-bike’ów), ale nikomu to nie przeszkadza, żeby z jakiegoś powodu zatrzymać się na samym środku i zablokować wszystkie osoby za sobą.

Wszędzie są znaki zakazu palenia, ale nikt ich nie przestrzega. Ludzie wchodzą z papierosami do sklepów, restauracji, wind i na ruchome schody. W naszym budynku regularnie jeździmy windą z robotnikami, którzy pracują na innych piętrach i co rusz któryś pali papierosa.

Ludzie rzucają śmieci na ziemię. Zdarzają się ulice, na których ciężko uświadczyć kosz na śmieci, ale i tak nie uważam tego za żadne usprawiedliwienie, a zresztą oni śmiecą nawet jeśli kosz stoi dwa metry dalej.

Śmiecą też w budynkach, na przykład na bazarach. Kiedyś weszłam na taki bazar w Ningbo, a tam, pomiędzy stoiskami, walały się całe sterty śmieci. Było tam pełno opakowań po jedzeniu, a także, m.in. skórki od bananów. Czy jest coś gorszego, co można wyrzucić na i tak już śliską posadzkę niż skórka od banana?

Wszechobecne krzyki towarzyszą nam od rana do wieczora. Mało kto w Chinach potrafi mówić normalnym tonem, wszyscy tylko przekrzykują się nawzajem. Krzyczą na ulicy, w szkole, na parkingu, krzyczą też w supermarkecie. Jeśli ktoś odbierze telefon w autobusie, to wszyscy pasażerowie znają każdy szczegół jego konwersacji (oczywiście poza nami, bo nie znamy chińskiego, więc my słyszymy tylko krzyk!).

Wszyscy plują i smarkają prosto na chodnik. Jak idziemy ulicą, to co chwilę słyszymy odgłosy charchania, a następnie spluwania.

Kiedyś, gdy czekałam na pociąg, na super nowoczesnym i pięknym dworcu, na przeciwko mnie siedziała 3-pokoleniowa rodzina. Najpierw starsza kobieta wysmarkała się i opluła podłogę pomiędzy nami, a później pluć zaczęła również jej córka. Bodajże tego samego dnia, widziałam jak koleś pluje na podłogę w pociągu. U nas coś takiego jest nie do pomyślenia, a tutaj należy do porządku dziennego.

Jest to naprawdę obrzydliwe, a gdy widzimy coś takiego podczas jedzenia, to skutecznie odbiera nam to apetyt. Niestety Chińczykom zdarza się pluć również na podłogę w restauracji, więc tak naprawdę to nigdzie nie jesteśmy bezpieczni.

Popularnym zwyczajem jest też dłubanie w nosie i obcinanie sobie paznokci w miejscach publicznych. Idealnie służy do tego metro. Kiedyś siedząca na przeciwko nas kobieta, położyła sobie małego chłopca na kolanach, a następnie wydłubała mu wszystko, co miał w nosie. Ostatnio widzieliśmy też jak dziewczyna wyciągała coś z nosa swojego chłopaka, a następnie obcięła mu paznokcie.

Natomiast małe dzieci bardzo często chodzą w spodniach, które są tak rozcięte, że całą pupę mają na wierzchu. Ułatwia im to załatwianie potrzeb na ulicy. Jak to jest, że w innych krajach rodzice zawsze zdążą z dzieckiem do łazienki, a w Chinach nie, pozostanie dla mnie tajemnicą. Niestety póki jesteśmy w Chinach, zapewne jeszcze nie raz będziemy świadkami dziwnych sytuacji.

Pewnego razu, idąc chodnikiem, zauważyliśmy, że na krawężniku stoi chłopczyk (dosyć już duży) i sika prosto na ten chodnik. Musieliśmy zrobić unik. Ostatnio widzieliśmy też dorosłego mężczyznę, który robił dokładnie to samo, tyle tylko, że miał na tyle wstydu, żeby odwrócić się od przechodniów plecami. Tego samego dnia byłam świadkiem jak dwie kobiety asystowały małą dziewczynkę, która robiła “dwójeczkę” na samym środku chodnika. Nie wpadły na pomysł, żeby zabrać ją z przejścia, na przykład pod drzewo. No skąd? Przecież środek chodnika jest równie dobry!

Oblecha! A my niestety mamy to na co dzień! Czasami już nie zwracamy uwagi, tak często się to zdarza.

Czy można to nazwać inną kulturą? Nie sądzę.

Przynajmniej raz dziennie nasza irytacja sięga zenitu. Chińczycy są tak strasznie bezmyślni i męczący w przestrzeni publicznej, a jest ich tak dużo, że staje się to trudne do wytrzymania.

Aby nie zostać posądzoną o generalizowanie, dodam jednak, że oczywiście są też Chińczycy, którzy potrafią się zachować, ale ja osobiście nie spotkałam ich na razie zbyt wielu. Idealnym przykładem (i jedynym jaki przychodzi mi teraz do głowy) jest Jin, która nie uosabia żadnej z tych rzeczy, które wymieniłam powyżej i nigdy nie wrzuciłabym jej do tego samego worka z całą resztą. Jin jest cicha, spokojna, miła, podnosi z ziemi śmieci, które ktoś inny wyrzucił, a co najważniejsze, zdaje sobie sprawę z wad swoich rodaków. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak ona się tu uchowała, ale cieszę się, że ją poznałam.

Wypada też jeszcze raz zaznaczyć, że wszystko co opisałam, dotyczy tego jak Chińczycy zachowują się w przestrzeni publicznej, gdy są anonimowi, a my nie wchodzimy z nimi w żadne bliższe interakcje. Tak zachowują się na ulicy i tak ich postrzegamy, ale jeśli chodzi o bezpośredni kontakt, to wypadają znacznie lepiej. Osoby, u których zamawiamy jedzenie, albo te które mijamy codziennie rano idąc do pracy, są zazwyczaj bardzo miłe, uśmiechnięte, a czasami nawet pomocne. Bardzo dużo ludzi żywo się nami interesuje, czasami zagaduje, czasami prosi o wspólne zdjęcie (jest też masa osób, które robią nam zdjęcia z ukrycia), a czasami doradza w różnych kwestiach, nawet jeśli o to nie prosimy. Parkingowy pod naszym blokiem macha z całych sił jak tylko zobaczy nas na horyzoncie i momentalnie zapomina o całym świecie. Macha nam rączką nawet kilka razy dziennie, zależnie od tego ile razy wyjdziemy i wejdziemy do budynku. Macha nam też “pan od parówy”, a ostatnio jakiś starszy koleś, który chyba też tam pracuje. Jak wracam ze szkoły, cały czas słyszę dobiegające skądś “hello” (tuż po “hello” zazwyczaj następuje gromki wybuch śmiechu), a ostatnio ktoś powiedział bodajże “Welcome to China”.

Reasumując, ludzie w Chinach są mili i uśmiechnięci, ale kultura osobista, przynajmniej w naszym, europejskim rozumieniu, jest im zupełnie nieznana. W tym miejscu przytoczę jeszcze krótką anegdotkę z początku naszego pobytu w Chinach. Któregoś dnia, gdy byliśmy jeszcze w Hangzhou, w biurze naszej firmy poznałam Amerykanina azjatyckiego pochodzenia, który pracował w Chinach już od kilku lat. Zapytał dlaczego przyjechałam do Chin, a gdy odpowiedziałam, że chciałam poznać tutejszą kulturę, wybuchnął nieopanowanym śmiechem. Wyjaśniać tej reakcji chyba nie muszę …

Napisane przez

Małgorzata Kluch

Cześć! Tutaj Gosia i Kasper. Blog wysrodkowani.pl jest poświęcony podróżom i życiu w Chinach. Po pięciu latach spędzonych w Azji i eksploracji tamtej części świata, jesteśmy z powrotem w Europie, odkrywając nasz kontynent.